czwartek, 15 marca 2012

Rozdział 36

12 marca 2012


Witam wszystkich :) Parę drobnych informacji: Na pytanie czy treser będzie kontynuowany: Odpowiadam, tak będzie :)
Tę notkę chce zadedykować pewnej osobie, która mnie natchnęła do powrotu, a mianowicie Yorukashi :)


*************

Niby, krótka chwila ale dłużyła mi sie, nawet gdy odwracałem swoją uwagę i wdychałem wolno dość charakterystyczny zapach mężczyzny. Powoli żałowałem że to zrobiłem, że próbowałem targnąć się na swoje życie. Głupi impuls, nie byłem przecież słaby psychicznie.
Kiedy lekarz skończył przemywać obie rany dał chłopakowi czas na odetchnięcie.
Spokojnie pochował wszystko do swojej torby, a sam zaczął wyciągać z niej coś innego.
Mężczyzna spokojnie pomógł mu się położyć na brzuchu.
- To już ostatnie z badań, więc musisz wytrzymać…
Dodał lekarz spokojnie, podkładając mu sztywną poduszkę pod biodra.
Podejrzewałem, co będzie mi badać. Wcale nie było to fajne, nie chciałem żeby obcy facet oglądał mnie w tamtym miejscu i lekko się krępowałem. Starałem się myśleć o tym, że to tylko lekarz, widział niejedno, ale i tak byłem lekko spięty i podenerwowany..
- Nie chce – stwierdziłem.
Lekarz westchnął, ale nic nie powiedział, jak już tak leżał sunął z niego spodnie od piżamy.
- Musisz, to rutyna, nie będzie boleć…
Założył rękawiczki, a Serin siedział obok i go lekko trzymał, na wszelki wypadek.
Odgłos zakładania rękawiczek spowodował, że zrobiło się nieprzyjemnie dla mnie. Miałem jednak swoją dumę, więc nie próbowałem zwiewać, co zresztą byłoby głupie bo byłem nadal osłabiony.
- Dobry chłopiec…
Wyszeptał mu do ucha mężczyzna.
Lekarz zaczął od zbadania jego prostaty, by następnie posmarować jakiś przyrząd.
- Może być zimne…
Ostrzegł go jednak, a po jego słowach lekko włożył przyrząd w niego, lekko go rozchylając, wziął latareczkę i poświecił, zabrał ją i włożył palec badając go od środka, po chwili wyjął metalowe urządzenie, ale zastąpił ją jakąś grubszą rurką gumową, delikatnie wkładał ją w niego.
- Miałeś kiedyś robioną lewatywę?
Zapytał się spokojnie.
- Miałem, ale nie chce…
Powiedziałem natychmiast. To było bezwarunkowe, bo z moim poprzednim wspomnieniem nie wiązało sie nic fajnego. Wiedziałem że będę czuć dyskomfort psychiczny i fizyczny. Spojrzałem prósząco na mężczyznę za mną. Do tego rozpraszała mnie rurka.
Sarin gładził go po plecach.
- Spokojnie Justin… To nie będzie nic takiego…
- Muszę obejrzeć cię głębiej, nie będę robić ci lewatywy…
Uspokoił go lekarz.
Wyjął małe dziwne urządzenie i jeszcze jeden dłuższy i sztywny gumowy przyrząd nie grubszy niż nabój do pióra, większa rura, wcale też nie była taka duża, była wielkości markera, więc idealnie się komponowały.
Zaczął wsadzać jedno w drugie, oglądając coś na niewielkim monitorku.
- W porządku…
Wyjął najpierw mniejszy przewodzik, a następnie jednym szybkim ruchem drugi.
Nie było tak źle, odetchnąłem z ulgą i tylko cicho pisnąłem gdy wyciągnął szybko większą cześć. Po prostu się nie spodziewałem. Paradoksalnie byłem ciekaw czego dotyczyło to badanie, skoro i tak miał być koniec. Odwróciłem do nich do tyłu głowę, trochę zarumieniony.
- I co?
- I nic, zdrowy jesteś, nic ci nie jest… Możesz zacząć już lekcje…
To bardziej mówił już do Serina niż do chłopaka.
Zabrał wszystko, wstał i wyszedł.
- No widzisz, jesteś zdrów, czyli możesz już zamieszkać we swoim pokoju…
Głaskał go zadowolony po plecach.
- Deive… Będzie się tobą zajmować, więc możesz mu mówić co cię trapi…
Podciągnąłem spodnie od piżamy i usiadłem normalnie na łóżku krzyżując nogi.
- Co to znaczy zajmować?
Miałem wiele pytań. Ale to nasuwało sie najpierw, bo jak ma to niby wyglądać? Niby znałem ogólną zasadę dlaczego tu jestem, ale wciąż było mi nieswojo. Nie musiałem spędzać czasu w piwnicy, byłem obok kogoś kogo znałem tylko od dobrej strony... Ale jednak nawet krótki pobyt w pozycji zwierzaczka pozostawił mi poczucie że tam było łatwiej.
- Powie ci, co gdzie jest, co masz kiedy robić i jak, a jak coś pomoże ci się umyć, ubrać czy nauczyć się czegoś, pierwsze sesje będą tylko dla nas, później zaczniesz mieć wspólne z innymi…
Nie podobało mi się słowo sesja. Ale mężczyzna wydawał sie taki spokojny, więc stwierdziłem, że poczekam jak będzie.
- A gdzie mam iść do tego pokoju?
Wstał, podał mu ubrania.
- Proszę ubierz je…
Co prawda, była to koszulka, bielizna i koszulka, ale jednak.
Buty też mu przygotował, trampki dosyć wygodne.
Kiedy się ubrał wyszedł z nim i poprowadził do innej części skrzydła, gdzie znajdowały się 4 pokoje.
- Będziesz mieszkał w 4…
Wszedł do niego, na łóżku ktoś spał, był to dobrze zbudowany chłopak, plecami do nich. W pokoju znajdowały się 2 łóżka, 2 biurka, kanapa 2 fotele i ława, oraz wejście na balkon, który był połączony z pokojem nr 2.
-Chłopak się przekręcił i ich obserwował.
- Deive… To jest Justin… Masz się nim zaopiekować, od dzisiaj będzie pod twoją pełną opieką i za bardzo go nie uszkodź…
Po tych słowach zostawił ich samych.
Chłopak tylko coś mruknął i poszedł dalej spać.
Wyszedłem od razu na balkon i oparłem o barierkę przyglądając krajobrazowi, jednak moje myśli błądziły. Czy będzie mi tu lepiej? Co mnie czeka? To była chwila odpoczynku dla mnie, świeże powietrze odświeżało i rozjaśniało umysł... Gdy zaczęło robić mi się zimno, a księżyc przewędrował już dość długą drogę wróciłem do środka po cichu i zamknąłem drzwi, dopiero teraz poczułem że w pokoju jest chłodno. Rozebrałem się i wsunąłem pod kołdrę, w nikłym świetle księżycowym przyglądając śpiącemu chłopakowi. Moje oczy zamknęły się nie wiem nawet kiedy. Pogrążyłem się w niespokojnym śnie.
Widok z tego balkonu szedł na morze i plaże oraz na ogród.
W pewnym momencie ktoś zaczął go szturchać za ramie.
- Wstawaj… I się ubieraj idziemy na kolację, później idziemy się myć, a później możesz iść spać…
Warknął cicho, było widać, ze mu się nie podoba rola niańki, z drugiej strony komu by się podobała.
Przebudziłem się szybko, niemal zrywając z łóżka. Nie byłem zmęczony, bo wcześniej z nudów spałem. Szybko się ubrałem patrząc na chłopaka.
- Gotowy już jestem
Powiedziałem cicho.
Nie odpowiedział, po prostu skierował się do drzwi i wyszedł, miał gdzieś czy idzie za nim czy nie.
Zamknąłem drzwi i podążyłem za chłopakiem. Dziwny jakiś był, nawet odezwać się normalnie nie potrafił. Miałem nadzieje że zdobędziemy wspólny język, a jeśli nie... Gdy moje ręce się zagoją pokaże mu że też mam pazurki. Bo na razie byłem pewien, że nie dałbym rady w żadnej potyczce z lepiej zbudowanym ode mnie chłopakiem, gdy moje ręce po chwili unoszenia paliły ogniem.
Zeszli niżej i weszli do jadalni, bardzo podobnej do tej w której jadał, ze swoim pierwszym panem.
Jednak tu były już inne obrazy ukazujące kogoś innego, jeden był rodzinny, gdzie Justin mógł poznać Kahana i pana.
Ta jadalnia różniła się jeszcze tym, że tu było słychać, że ktoś tu jest w sumie siedziało tu jakiś 9 chłopaków, z nimi było ich 11.
Damian pomachał zadowolony ręką w ich stronę, ale napotykając wzrok Deiva mentalnie schował rękę i zaczął patrzeć na swój talerz.
W sumie dało się zauważyć 2 chłopaków starszych z wyglądu i budowy ciała, jakiś 4 dzieciaków dość młodych, i 4 których było trudno określić.
Chłopak usiadł koło starszego chłopaka i nakazał Justinowi usiąść koło niego.
- Widzę, że niańką zostałeś…
Skomentował drugi starszy chłopak.
- Przymknij się… myślisz, ze mi się to podoba?
- Nie… Ale nie martw się, są też dobre strony…
- Taaa… Jakie…
- Na przykład zabawa z takim zwierzaczkiem… Znam to z własnego doświadczenia… prawda Damianie?
Zapytał się patrząc w jego kierunku, ten tylko pokiwał zarumieniony głową.
- Ej ja nie jestem powietrzem…
Powiedziałem, nie podobała mi się ta sytuacja, gdy mówili o mnie w takim kontekście. Nie chciałem dać się zastraszyć i cicho siedzieć nie miałem zamiaru.
Nie odpowiedzieli, bo właśnie wnieśli kolację, każdy mógł sobie nakładać ile chce i czego.
- Możesz ruszać rękami?
Zapytał się go, widząc opatrunki na nadgarstkach.
- Tak - powiedziałem choć wiedziałem, że ręce nie są w najlepszym stanie.
Nałożyłem sobie i spokojnie jadłem, wolnymi ruchami unosząc sztućce by nie było widać jak drżą mi dłonie. Po chwili czułem już mocny ból, ale uparłem się aby zjeść to zjem. A poza tym musiałem je jakoś rozruszać.
Kiedy wszyscy zjedli, czekali na coś, dostali deser, jednak nie każdy go jadł, jedni brali ze sobą drudzy w ogóle nie jedli.
Chłopak wstał i ruszył do siebie zanosząc swój deser.
- Zjesz go jak się umyjemy.
Dodał, widząc, jak Justin zamierzał zjeść ciastko.
Zrobiłem więc tak jak Deive chciał i zabrałem sobie to też ze sobą. Czułem się przez chwile jak w szkole z internatem. No cóż, do wielu rzeczy mogłem się przyzwyczaić, a nie znałem zasad wszystkich, więc jak mogłem oceniać? Obawiałem się wciąż gdzieś w podświadomości potraktowania takiego jak wcześniej. Strach był we mnie i chwilami ciężko mi było się zachować normalnie.
W pokoju zostawili ciasto, a następnie wyszli kierując się na koniec parteru, za sypialnią w dół, aż doszli do łaźni, gdzie już było większość chłopców, myli się niczym się nie przejmując, wszyscy mieli ciała zadbane i zdrowe, nie było po nich widać śladu zużycia, i śladów od bata.
Kiedy się rozebrali poszli się myć Damian przyleciał też do nich lekko się ukłonił i zaproponował pomoc, więc chłopak mógł sam iść się odprężyć i umyć.
- I jak? Jak ci się mieszka? Szkoda, że do mnie nie trafiłeś…
Stwierdził siadając z nim, żeby się umyć.

Rozdział 35

04 kwietnia 2010


- Niedługo znowu tu przyjdę.
Nie odezwałem się już. Patrzyłem w sufit. Im dłużej go znałem tym mniej rozumiałem. I coraz częściej musiałem przyznać mu rację. To było takie skomplikowane... Źle się czułem na duszy. Dlaczego musiałem mieć takie skomplikowane życie?
Czas szybko mijał przed 18 do pomieszczenia weszło 2 mężczyzn, jednym z nich był jego nowy Pan i lekarz, który miał tylko walizkę ze sobą nic więcej. Mężczyzna stanął koło łóżka i się uśmiechnął do dzieciaka.
Mężczyzna natomiast podał rękę dzieciakowi.
- Witam…
- Dobry wieczór.
Podniosłem się do pozycji siedzącej. Czułem się odrobinę lepiej, z tym, że byłem jeszcze bardziej znudzony. Choć to było miłe uczucie, bo czułem sie także bezpieczny.
Uścisk miał dobry pomyślał szybko mężczyzna.
- Zaczniemy od twarzy, oczy, nos, uszy, usta… Więc usiądź do okna przodem…
Sam przeszedł na 2 stronę i usiadł tam na krześle.
Zrobiłem tak jak chciał. Miałem dobry humor, więc nie mruczałem nic pod nosem.
- W ten sposób?
- Tak…
Wstał i wyjął latareczkę.
- Poświecę ci teraz w oczy, więc ich nie zamykaj…
Zrobił jak powiedział, następnie lekko odchylił mu głowę do tyłu.
- Teraz nos…
Włożył mu coś zimnego.
- Boli?
- Nie, ale nie jest to przyjemne zbytnio. Ma boleć?
Stwierdziłem rozbrajająco szczerze.
- Nie…
Włożył do drugiej dziurki, po czym wyjął.
- Ok. teraz usta otwórz je szeroko…
Patyczek i:
- Aaaa….
Znów byłem posłuszny.
Otworzyłem usta jak chciał. Przypominał mi moją lekarkę ze szkoły.
Gardło miałem chyba w porządku.
- Ok… Jeszcze uszy…
Obrócił się, szybko sprawdził.
- Ok… Teraz zdejmij górę od piżamy…
Sam pochował wszystko i przygotował następne przyrządy.
Ściągnąłem ją. To tylko lekarz. Byłem prawie pewny, że teraz sprawdzi mi serce. Jedyny minus był taki, że teraz widać było na moich rękach bandaże.
Widział je, ale nic nie powiedział.
- Oddychaj głęboko… Ok… A teraz tak… Wyciągnij ręce prze siebie…
Wyciągnąłem, uważając żeby go nimi nie tknąć nawet. Dziwnie szczypały przy takim podniesieniu. No dobra bolały. Ale nic nie powiedziałem o tym.
Powoli nudziły mnie te badania.
- Boli, szczypie, swędzi? Cokolwiek poczułeś po zrobieniu tego ruchu?
- Boli i szczypie, tak jakby się coś rozciągało tam w środku.
Powiedziałem. Ciężko mi było tak ręce trzymać, tak jakbym nie miał w nich dużo siły.
- Połóż je sobie na kolanach.
Sam usiadł i zaczął ściągać z prawej ręki bandaże.
- To teraz zobaczymy, co się tam dzieje…
Nie było przyjemne ściąganie tych bandaży, coraz bardziej pobolewało.
- A nie mógłbym sam ściągnąć?
- Ok…
Odsunął się trochę od niego dając mu tą możliwość.
Lekarz był miły. Taki zwyczajny. Podobało mi się to.
Powoli odwijałem sobie dłonie, czułem ból i wiedziałem, kiedy delikatniej. Chyba jednak coś z tymi ranami było źle. Bo wyglądało to paskudni.
Nie spodobały mu się one od razu nie musiał widzieć, co jest niżej.
- Ok., zajmiemy się teraz tą ręką… Przemyję ci ją i postaram się nie naruszyć szwów, które może będzie trzeba wyjąć i wymienić, ale to nie tutaj… Odsuń się kawałek…
Wyciągnął deskę do posiłków i ustawił ją między nimi, żeby ten mógł na niej położyć rękę.
- Teraz może boleć….
Przygotował sobie wszystko i powoli, oraz delikatnie zaczął rany przemywać, wodą utlenioną.
Miałem w oczach łzy. Nie mogłem nic na to poradzić, bo strasznie bolało.
- Zakażenie?
- Tak… Ale na szczęście nie jest poważne…
Mężczyzna, który stał koło nich usiadł na łóżku, tak, że dzieciak był przed nim, delikatnie głaskał go po plecach.
- Spokojnie, wiem, że boli…
Spojrzał na lekarza.
- Nie możesz mu dać jakiś środków przeciw bólowych?
- Nie za bardzo, jak bym dał, nie wiedziałbym, które miejsce go bardziej boli… I z jakiej rany jest to zakażenie.
Coraz bardziej bolało mnie. Może przez to, że piekło mnie już pól ręki.
- Jak to?
Wtrąciłem się w ich rozmowę.
Bardzo starałem się, aby nie wytrącić mu ręki.
- Boli...
Mnie mogłem się powstrzymać żeby nie powiedzieć.
- To zrobimy, krótką przerwę, żeby przestało to boleć, co ci już przemyłem…
Mężczyzna dalej go głaskał po plecach i lekko pocałował w policzek.
- Jak chcesz płakać, możesz płakać, łzy czasem pomagają…
Przytuliłem się do mężczyzny tak żeby nie widać było mojej twarzy.
- Tylko spróbuj mi to potem wypomnieć..
Ręka paliła dalej, choć coraz delikatniej.
- Nie będę…
Objął go delikatnie uważając na rękę.
Oddychałem już spokojniej i lekko moczyłem mu koszule kilkoma łzami. Ale to nic, było mi coraz lepiej. Bardziej bolało odkażanie niż cięcie się.
Pozostawiłem rękę luźno na desce, także lekarz mógłby ją odkażać dalej.
- Ok., zacznę znowu, jak będzie boleć to mów…
Znowu, powoli i delikatnie, innym wacikiem zaczął odkażać jego rękę.

Rozdział 34

16 stycznia 2010


- Zmiana miejsca pobytu i osoby, która będzie się tobą opiekować… Jednym słowem, masz nowego Pan, czy tam jak oni będą na siebie kazali mówić… Niektórzy karzą mówić na siebie o mój panie, inni po imieniu, jeszcze inni wujku… Jednak, czasem ma się dużo więcej szczęście trafiając tam niż tam gdzie byś trafił. Oczywiście masz więcej luzów, ale masz też nakazy, których ci nie wolno złamać.
Patrzyłem na niego uważnie.
- To wszystko... To jest dziwne. Znając siebie i tak trafie w najgorszą dziurę albo w ogóle zabijesz mnie z desperacji.
- Spokojnie… Będzie dobrze… Musisz się tylko starać, nie wymagam, żebyś zmieniał całego siebie.
- Ale zrozum proszę, ja tego wcale nie chce. Nie chce się zmieniać, bo lubię siebie takiego, jaki jestem. I wybacz, ale mam uraz do wszelkich psychologów i innych takich, więc ci nie wierzę do końca.
- Rozumiem… A ja cię do końca nie będę zmieniał, po prostu chcę cię nauczyć posłuszeństwa dla 1 osoby, dla swojego opiekuna, teraz ja nim jestem, za jakiś czas możesz mieć kogoś innego, ale twoja postawa nie może się zmienić … Tylko tego będę cie uczyć…
- Nigdy nikomu nie będę posłuszny bezwarunkowo. I na to i na szacunek musisz sobie zasłużyć.
Stwierdziłem dość chłodno.
Wiedział, że szybko jednak to się zmieni.
- Wiem, co przeżyłeś u mojego brata, widziałem nagrania… Jednak mogę cię zapewnić, że wszystko co zrobię wcześniej będzie ci to powiedziane i opisane, żebyś wiedział na czym stoisz.
- I uważasz, że to pomoże? Że to, że będziesz się ze mną obchodził jak z jakiś niepełnosprawnym strawi, że będę ci tańczył jak mi zagrasz? Bądź poważny.
Mówiłem pewnie.
- Jestem poważny i niestety, wszystkich tak traktuje na tym polega tresura… Masz coś do zrobienia i to wykonujesz, ja ci mówię, co było źle a co dobrze, a ty znowu to robisz starając się, żeby to było dobrze, aż do skutku…
- Nie używaj słowa tresura, nie jestem psem.
Czułem się coraz gorzej, bo powoli brakowało mi argumentów. A to, co on mówił było rozsądne.
- Tresura nie dotyczy tylko zwierząt… Ale ok., będę mówił nauczanie… Jak wolisz… Za 2 dni zaczniemy… Będziesz spał z Deivem… Jak by ci coś mówił innego niż ja to go nie słuchaj bo lubi straszyć nowych, jeżeli będzie się do ciebie dobierać to powiedz mi, a ja z nim zrobię porządek.
- A nie mogę go zwyczajnie uderzyć?
Nie będę skarżył, no bez przesady.
- Raczej ci się nie uda, David jest zupełnie innej postury niż Damian… Jednak jest dobrym przewodnikiem…
- Zobaczymy... Ale widzę, że będzie ciekawie. Kiedy zobaczę cię znów?
- Wieczorem przyniosę ci kolację i nad ranem śniadanie… Obiad chyba zjesz już z resztą… Przed kolacją przyjdzie lekarz i cię obejrzy… Zobaczy czy nie masz niczego uszkodzonego, a jak nie to wyjdziesz jutro jak to było planowane. Bo chyba ci się tu nudzi samemu.
- Przyzwyczaiłem się już do samotności
Powiedziałem.
- Ale pewnie, że będzie mi milej jak stąd wyjdę. A wieczorem przyniesiesz mi jakąś książkę? Żeby mi się nie nudziło
- Nie, bo po kolacji masz iść spać, z rana ci za to coś przyniosę… Masz regenerować swój organizm, a nie dodatkowo go męczyć.
- Nie mam 7 lat żeby spać po kolacji? Nie mogę całego dnia przespać i nocy.
Mówię mu.
- No proszę.
Powiedziałem z trudem.
- Nie, masz pójść spać… Nie bój się, zaśniesz, bo przegląd nie będzie trwać 5 minut… Trochę cię na pewno wymęczy, a w obecnym stanie szybko będziesz się męczyć.
- Heh... Niech będzie.
Byłem już lekko wkurzony. Ale to ukrywałem. Zachowywał się jak jakaś matrona. Wolałbym już poprzedniego pana.
Kończyłem już jeść.
- Na czym ten przegląd ma polegać?
- Zbada cię czy nie masz niczego uszkodzonego, będzie chciał zobaczyć twoją wytrzymałość i na pewno takie ogólne drobnostki…
- Jak wytrzymałość jak jestem po dużym ubytku krwi?
- To właśnie na tym polega sprawdzi jak szybko organizm ci się leczy… Zresztą zobaczysz, będę przy tym, więc nie musisz się bać, że do czegoś dojdzie…
- Jakby to było do czegoś potrzebne...
Powiedziałem.
- A bać się i tak nie mam, czego, za późno na to
- I tu się mylisz, to, co mój brat ci zrobił to było nic… Parę gwałtów i seks w wannie… I to jeszcze 1 przez Kahana… Biedny dzieciak… Zresztą nie ważne… Widzisz, on nie zna innego życia, chociaż ma najgorzej z was wszystkich, lubi to… A wiesz czemu?
- Raczej mało mnie to obchodzi, ale jeżeli chcesz to mów…
Ale naprawdę chciałem wiedzieć, mimo to musiałem trzymać pozory. No fakt, zryta psychika na całe życie to nic.
Uśmiechnął się tylko lekko i pokręcił głową.
- To, co powiedziałem nie było prawdą…
Podszedł do niego i usiadł koło niego.
- Justin, czasem trzeba się odezwać i powiedzieć, co się myśli… Nad tym też popracujemy… Wiem, co mówił ci mój brat o tym albo, czego ci nie mówił… I przykro mi, że tak zacząłeś… Chociaż ciało doszło ci do normy… Tu-dotknął palcem jego głowy- możesz nigdy nie dojść do normy… Jednak mam nadzieję, że to się zmieni… I nie martw się tym co będzie, ani tym co było, żyj chwilą i nie marnuj czasu na gdybanie i zatracanie się w swoich losach, bo ich już nie przywrócisz…
Pogłaskał go po policzku i wstając zabrał talerz.
- Niedługo znowu tu przyjdę.

Rozdział 33

24 grudnia 2009


Byliście grzeczni? I tak wiem, że nie...:P
***************************
Może ta rozmowa nie była taka zła?
- Mam jeszcze pytanie... Kwitną już jabłonie?
- tak… Jest tu w ogóle sad… Może kiedyś się tam wybierzemy…
Powiedział wychodząc uśmiechnięty z pomieszczenia.
Leżałem na plecach, bo tak było mi najlepiej. I rozmyślałem. Tak, możliwe, że zachowałem się jak dzieciak wcześniej. I nie mam, o co winić tego Damiana. Ale coś cały czas podburzało we mnie negatywne uczucia... Co?
Było mi wygodnie, może, dlatego oczy same mi się zamknęły, choć nie spałem. Po pierwszych dniach na tej wyspie zacząłem doceniać dużo rzeczy.
Po jakimś czasie do pomieszczenia wszedł Serin.
- Jak się czujesz?
Zapytał podchodząc do niego.
- Lepiej.
Odrzekłem patrząc na niego prosto.
- Przy okazji poznałem tego chłopaka. Miły jest.
- A o którego ci chodzi? Bo powiedziałem 2 żeby tu wpadli…
Aż się cicho roześmiałem.
- O Damiana. Drugiego tez chętnie poznam.
- To uważaj na tego drugiego, bo nie jest taki miły jak Damian…
Teraz on się cicho zaśmiał obracając się do niego placami.
Podszedł do okna.
- Wiec wiesz już, czego będziesz chciał się uczyć?
- Och, to mogłoby być ciekawie. Liczę, że nie nauczysz mnie jak uciec stąd.
Powiedziałem mu.
Ach, musiałem znaleźć u niego tą bezpieczną granicę swojego zachowania.
- Hmm… Nie, uciec to nie, ale dać bilet do innego świata to tak… Więc masz jakieś pomysły czy sam mam ci wybrać?
- Wybierz sam.
Powiedziałem.
-Albo mi coś zaproponuj.
- Ok., więc tak 3 języki, język ciała, taniec i Kamasutra…
Powiedział patrząc się przez okno.
- Taniec odpada. Języki tak. I Kamasutra też mi się też nie przyda, raczej.
Mówiłem mu.
- Przyda ci się, o to się już nie musisz martwić… Taniec też ci się przyda…
- Nie, dziękuje. Nie przepadam za tańcem. Zamiast tego byłbym wdzięczny gdybyś zdobył mi podręcznik do prawa.
Uśmiechnął się.
- Niestety brak…
Obrócił się i spojrzał na niego.
- Posłuchaj, wiem, że masz teraz luzy, ale nie zachowuj się tak, bo będzie źle… Nie szukaj granicy bo ona w moim przypadku jest zgubna.
- Skąd wiesz, co robię.
Byłem jednak spokojny.
Faktycznie, sprawdzałem go.
- A granica jest u każdego.
- Tak, temu nie zaprzeczę, ale u mnie jest inna niż, u mojego brata… Skąd wiem, ponieważ nie pierwszy raz mam do czynienia z taką osobą jak ty, jak bym nie wiedział, co myślisz i co robisz wdanej sytuacji, nie był by dobrym nauczycielem czy tam treserem…
- To nie zmienia faktu, że pewnego dnia możesz się gorzko pomylić.
Patrzyłem na niego. I wiedziałem, że w pewnym sensie tu będzie mi jeszcze gorzej. Bo tu nie obowiązywały takie same widoczne dla mnie granice. Tutaj, musiałem być cały czas czujny.
- Co zrobisz, jeżeli znów się potne?
- Nie potniesz się… Wierz mi… Bo niby po co masz to robić, skoro już tego żałujesz…
- Może żałuje, może nie.
Rzekłem.
Był lepszy niż ja.
- Dlaczego niby miałbym żałować?
- Bo tak to już jest, odkrywasz, że jest coś jeszcze co musisz zrobić, że wcale nie było tak źle… Że chcesz jeszcze czegoś dokonać… Wrócić gdzieś… Może kogoś odwiedzić… Wszystko jest możliwe… Po prostu źle się z tym czujesz, twoja dusza ślę źle z tym czuje…
- Jesteś stanowczo zbyt mądry.
Praktycznie tak się czułem. I źle mi było z tym że on to zna.
- Ale kiedyś to cię zawiedzie.
Powtórzyłem mu.
- Ciebie też… Więc Justin teraz opowiem ci jak będzie twój plan zajęć wyglądał, za jakieś 2-3 dni…
Oparł się tyłem do okna i spojrzał na niego.
- Rano, mycie śniadanie o 8.30-9.00w jadalni następnie lekcję do obiadu obiad o 13.00. Następnie do 14 wolne, po 14 zaczynając się zajęcia praktyczne, do 18 znowu kąpiel i o 19.00 kolacja… Po kolacji macie czas wolny do 21. O 21 wszystkich was widzę w sypialniach, nieważne, czy jesteś ubrany normalnie czy nie, musisz być w pokoju… Między tymi zajęciami-odbywają się sesje, przez co jesteś zwolniony z dalszych zajęć jeżeli są jakieś cięższe wracasz prosto do pokoju i idziesz spać, czytać książkę i schodzisz dopiero na kolację… Zrozumiałeś?
Słuchałem lekko oszołomiony. Brzmiało to tak jakby miał wszystko jak w zegarku.
- Obóz karny?
Zasugerowałem.
- Czy raczej szkoła przetrwania?
- Dla jednych szkoła życia dla drugich sielanka… Zależy od ciebie, co sobie wybierzesz, tylko nie bierz przykładu z Damiana, bo on sam siebie krzywdzi…
- Wygląda jakby zażywał jakieś proszki rozweselające... Jak on może być taki szczęśliwy w tak beznadziejnym położeniu?
Pytam go. Nawet nie zauważam, że sam zmieniam nieświadomy temat.
- Widzisz… On jest po prostu szczęśliwy i docenia to co mu daje los… Tylko, że z nim jest trochę inaczej niż z tobą, ty ciągle chcesz iść do domu, którego już nie masz, on się już z tym dawno pogodzi, przez to, jest szczęśliwy… Zapomnij, a też staniesz się szczęśliwszy niż jesteś teraz…
- Nie jestem w stanie zapomnieć. Jaz natury kocham wolność i niema szans abym zrezygnował z swoich marzeń. Postanowiłem, że wrócę do swojego miasta na studia, do domu i to zrobię. Nie możesz kazać mi zapomnieć.
Tłumaczę mu.
- Nie, nie mogę i w cale tego nierobie… Po prostu mówię ci jak jest… Co do wolności, nawet nie wiesz ile jej tu masz… Pomyśl o tym…
- Może pomyślę, może nie. I nie myl pojęć. Ja będę żyć według siebie, nie potrzebuje nikogo, kto miałby mi mówić, co mam robić.
- Jednak, za nie dostosowanie się jest kara, tak jak wszędzie… Możesz, żyć wolny w domu, ale masz pewne obowiązki i nakazy z zakazami… Tak jak tutaj… Pomyśl o tym jak byś był w szkole zagranicą…
- Pewnie, że mam. Ale równie dobrze mogę się wyprowadzić z domu i robić, co chcę. Mogę zostać złodziejem, studentem, lekarzem, prawnikiem i mogę spać pod mostem, jeżeli chce. Nikt nie jest wstanie mi rozkazywać. I to jest piękne.
- Nie, bo nikt z ciebie nie wyrośnie, jeżeli będziesz przestępcą, jako lekarz masz więcej nakazów i zakazów niż papież… Ok., na dzisiaj kończymy ten temat… Nie próbuj po prostu tego robić, bo nie warto… Jak się przekonasz, jest coś lepszego od śmierci…
Powiedział kierując się do skrzynki z sokami, położył mu dwa na stoliku.
- Idę po obiad dla ciebie, więc nie wychodź nigdzie… Wiem, że byś nie uciekł nigdzie daleko, ale po co masz się męczyć…
Dodał wychodząc.
- Zauważyłem już.
Powiedziałem.
Faktycznie czułem, że pewnie nie doleciałbym do drzwi.
Po chwili drzwi się ponownie otworzyły, a mężczyzna wniósł na tacy posiłek, który nie wyglądał wcale źle, ale było go mało.
- Z boku, łóżka masz taką deseczkę podnieś ją i nastaw, żebyś miał ją przed sobą… A ja ci pomogę usiąść.
Pomógł mu, przestawiając łóżko, do pozycji siedzącej, kiedy wszystko było jak należy postawił przed nim tackę.
- Smacznego…
Dziękuje
Spojrzałem na posiłek. Wyglądał smakowicie.
- Powiedz mi... Wspominałeś coś o jakimś mieście.
- Tak… Są 2 powody, dzięki którym możesz się tam dostać, posłuszeństwo i koniec szkolenia czy tam nauki, lub posłuszeństwo i koniec nauki, ale jako osoba wolna… Co jakiś czas bym cię tam odwiedzał i sprawdzał co robisz… Jednak na to 2 trudniej zasłużyć niż na to 1.
- Nie rozumiem jednego... A w tym pierwszym, co następuje po końcu nauki?
Chciałem to drugie. Wtedy wyjechałbym sobie daleko.

Rozdział 32

10 grudnia 2009


- No powiedz...
Zachęcałem.
- Ja ci powiem, co ja zrobiłem.
- Ja… Ja naprawdę… Nie mogę…
To musiało być dla niego bardzo trudne, może dzieciak sobie z tego nawet nie zdawał sprawy, ale po policzku chłopaka popłynęła mała łezka, która szybko opadła na jego ubranie.
- Nie pytaj mnie o to więcej… Proszę…
Spojrzał na niego oczami pełnymi łez.
Podniosłem dłoń i machinalnie otarłem jego łzy.
- Nie płacz, nie będę już pytać.
Przypominał mi mnie... Zbyt bardzo.
- Nie płacz, nie ma, o co.
Szybko się pozbierał.
- Przepraszam… Jak masz na imię?
Zapytał wycierając oczy w rękaw.
- Justin.
Uśmiechnąłem się do niego.
- A ty?
- Ja… Jestem Damian…
Powiedział już normalniej.
- Mam nadzieję, że trafisz do mojego pokoju… Bo samemu mi się nudzi…
Powiedział lekko się znowu uśmiechając.
- A ile masz lat?
Pyta ciekaw.
Bo wyglądał inaczej niż ludzie, których znał.
- Niedługo 18… Będę mieć… I jestem tu z jakieś 2 lata… Może niecałe…
- To młody jesteś.
Powiedziałem.
- A… A ty?
- Ja jestem od ciebie starszy... Trochę.
Uśmiechnąłem się.
- Nie widać, prawda?
- Nie… Nie widać… Ale to dobrze… A będziesz się uczył normalnie, czy jakoś specjalnie czy jeszcze o tym z Panem nie rozmawiałeś?
- Ja go poznałem kilka godzin temu.
Powiedziałem.
- Ale wydawał się miły, faktycznie taki jest?
- Tak… Ale jak masz z nim sesje, lepiej się go słuchać, bo staje się zupełnie inną osobą… Jak to mówił…„Ponieważ to jest moja praca…”. Czy jakoś tak…. Ale potem to jest dobrze…
- Na czym polegają te sesje?
Zapytałem go.
Sięgnąłem oczyma drzwi.
Zastanawiałem się czy są solidne.
Kalkulując gdybym przewrócił chłopaka to bez problemu uszedłbym nimi. Tylko niestety obawiałem się że zemdleję gdzieś w połowie drogi.
- Pierwsze są poznawcze, a później cię uczy, albo robi z tobą to co wykrył na sesjach poznawczych… Ale nie musisz się martwić, po każdej sesji, zabiera cię w takie miejsce, gdzie możesz odpocząć, i daje ci dobrych parę dni na odpoczynek zależności od sesji… Z czasem, sesje są coraz rzadziej… Tak, że na końcu masz 1 w miesiącu, albo na 3 miesiące…
- 3 miesiące?! To, co ty robisz w międzyczasie?
Szmat czasu, wydawało mi się. Nie miałem zamiaru tracić życia w kolejny głupi sposób. Najpierw, jako pies teraz, jako obiekt psychologicznych roztrząsań jakiegoś człowieka. Z poprzednim panem było, choć ciekawiej. Można było zdenerwować i zobaczyć, co się stanie. A tu?
- To znaczy… Ja mam jeszcze, co 2 tygodnie… Ale rozmawiałem z kimś kto ma co 3…. I ta osoba mieszkała zemną… Ale teraz już się przeprowadziła do miasta… Co robię… Uczę się… Mam dostęp do dużej ilości książek, płyt… Czasem nawet do neta… Więc się nie nudzę… Często też przebywam na dworze… Naprawdę jest co tu robić…. Willa jest podzielona na 2 części… Ale i tak jest spora…
- Do miasta?
Od razu zapaliła się w mojej głowie lampka. Więc jednak była szansa. I to namacalna.
- Ile ta osoba miała lat?
Nie interesował mnie Internet.
- Z 19… Ale była tu jakieś 3 lata… Jednak… Na początku… Nie była posłuszna, jak sam to kiedyś powiedział, stracił prawie 2 lata na to…
- To długo się trzymał.
Powiedziałem. Chciałbym tego kogoś poznać... Dlaczego w głębi serca żałowałem tego że chciałem się zabić?
- Ty może też niedługo pójdziesz...
- Może… Ale nie chce… Bo bym tęsknił… Dla tego… Dla tego czasem się nie słucham na takich sesjach… Obrywa mi się co prawda, ale mój czas tutaj się przedłuża… Czasem myślę, że pan o tym wie… Ale nic mi nie mówi…
- Jesteś dziwny...
Powiedziałem szczerze.
- Przepraszam, jeśli cię uraziłem, ale ja na twoim miejscu robiłbym wszystko,aby wrócić do domu.
Choć coraz częściej przyjmowałem do siebie, że ja już nie mam domu. - To były jednak tylko me myśli.
- Ale ja nie mam domu… I nie mam do czego wracać… Więc nic mnie tam nie trzyma… A tu… Mam Pana, który o mnie dba… Szanuje… I daje mi to o co poproszę…
„Widzisz... Nazywasz go swoim panem. „ - Miałem ochotę mu powiedzieć. Ale się powstrzymałem. Co się zemną działo?! Przecież, kiedy byłem z tamtym... Nie byłem taki. Coraz częściej czułem, że znam swoje miejsce, może ukrywałem to w sobie.
- Więc masz swój dom... Miejmy nadzieję, że będziemy często rozmawiać…
- Tak… Mam nadzieję, że zamieszkasz w moim pokoju lub przynajmniej na tym samym piętrze… To będziemy mogli częściej ze sobą rozmawiać.
- To będzie na pewno przyjemne.
Uciąłem. Powoli wariowałem.
- Podasz mi szklankę?
Źle się z tym czułem, ale jakoś nie miałem sił po nią sięgnąć.
- Jasne…
Wstał i mu ją podał, lekko ją przytrzymując na wszelki wypadek.
Kiedyś kończył odłożył i spojrzał na zegarek…
- Muszę już iść na lekcję, ale myślę, że Pan niedługo do ciebie wpadnie…
- Dziękuje. To do zobaczenia...

Rozdział 31

30 listopada 2009


-Jak to...Jak to praca?
-Układam ludzi dla pieniędzy, na wakacje przyjeżdżam tutaj… I odpoczywam… Jednak nie musisz się mnie bać… Twój dzień będzie normalny, po prostu będziesz miał sesje ze mną od 1,5h do 6h… Czasem raz dziennie czasem raz na tydzień, miedzy nimi znajdę ci jakieś zajęcie, żebyś się nie nudził… Jesteś w takim wieku, że na pewno chciał byś się uczyć, więc to też mogę ci załatwić…
Pokiwałem głową.
-Chciałbym.
Apotem okryłem się mocniej.
-Zimno mi.
Powiedziałem. Nie wiedziałem, że to przez ubytek wcześniejszy krwi.
-Na razie będziesz miał ulgowe… Straciłeś dużo krwi i to dla tego, więc musisz dużo pić…
Podał mu szklankę z sokiem z czerwonej porzeczki.
-Napij się…
Uniosłem się i sięgnąłem po szklankę. Nadal byłem słaby.
Napiłem się trochę.
-Chyba polubię chorować
Uśmiechnął się, lekko przytrzymując szklankę.
-Raczej nie… Jak odpoczniesz powiem ci, jakie są zasady, jeśli jakąś złamiesz będzie kara… Ja nie odpuszczam jak mój brat…
Dodał tylko.
-Żeby on odpuszczał.
Powiedziałem tylko i wypiłem prawie połowę. Faktycznie chciało mi się strasznie pić.
-Jaka jest między wami różnica wieku?
-Jestem od niego starszy… A co powiedział ci ile on ma lat?
-Może... A o ile?
Nie powiedział, ale i tak mnie to ciekawiło.
Wyglądali naprawdę prawie tak samo.
Nie wiedziałem czy długo porozmawiamy, bo robiło mi się sennie znów.
-Parę latek…
Odłożył szklankę i go przykrył.
-Śpij i odpoczywaj… Ja muszę coś załatwić, ale nie martw się, kogoś tu przyślę…
Pogłaskał go delikatnie po policzku.
Przytuliłem policzek do tej ręki. Nauczyłem się to robić.
-Dobrze... Branoc…
Ziewnąłem. Czułem się o dziwo bezpieczny. On tak na mnie wpływał.
Po chwili wyszedł, a na jego miejscu w koncie usiadł inny chłopa, ubrany normalnie i wydawał się całkowicie normalny, tak jak on za czasów zanim trafił na wyspę.
Obudziłem się po jakimś czasie. W pokoiku nadal było jasno. Miałem strasznie wyschnięte gardło. Poszukałem w nadziei wzrokiem szklanki. Jednak nie było jej, znalazłem jakiegoś chłopaka.
-Część.
Wychrypiałem.
-Hey…
Powiedział cicho, ale pewnie, wstał i nalał mu soku.
-Pewnie chcesz się napić…
Podał mu szklankę lekko się uśmiechając.
Złapałem ją w dłoń i wypiłem spory łyk.
Od razu było mi lepiej.
-Dziękuje
Powiedziałem.
-Proszę… Pan wiedział, że będziesz chciał pić… Więc przyniosłem zapasy…
Wskazał na skrzynkę w rogu sali.
Roześmiałem się radośnie. Ten chłopak był naprawdę genialny.
- Dobry pomysł.
Pochwaliłem i odstawiłem szklankę na szafeczkę.
Odwzajemnił uśmiech i usiadł bliżej.
- Możesz… Możesz mi coś powiedzieć… Ale nie mówić o tym Panu?
Zapytał się z prośbą i lekkim przerażeniem w głosie.
- Pewnie, że tak, kablem nie jestem. Zawrzyjmy umowę, co w tym pokoju nie wychodzi za niego.
Jejku, nareszcie jakiś normalny człowiek.
Miałem ochotę usiąść sobie naprzeciw niego, z uwagi swojego stanu leżałem na boku z podpartą głową na ręce.
Przeraził się trochę widząc jego pozycję leżącą.
- Nie opieraj się tak jeszcze… Bo możesz stracić dłoń, jak krew tam nie dojdzie…
Powiedział wstając.
- Usiądę na twoim łóżku, ale połóż się proszę normalnie na plecach.
- Okej, tak może być.
Położyłem się normalnie.
- Dzięki…
Usiadł wygodnie na jego łóżku, opierając się o oparcie koło jego nóg.
- Możesz mi powiedzieć jak… Jak się ma Kahan… i Brat mojego Pana?
- O a to ty ich znasz?
Przyglądałem się mu i pytałem najpierw ja.
- Można tak powiedzieć… Więc co z nimi?
Zapytał patrząc na niego błagalnie, żeby mu już to powiedział i nie zadawał więcej pytań.
- No... No dobrze. Żyją.
Nie miałem pojęcia, co ja mam o nich mówić.
- Czego się chcesz konkretniej dowiedzieć?
-Jak się mają, jak wyglądają, jak cię traktowali…
- Chyba mają się dobrze, wyglądają eee... No normalnie. A traktowali to zależy od humoru. Ale, po co się pytasz?
- Bo chciałem wiedzieć… Ale już nie ważne… Mam nadzieję, że będzie ci tu dobrze… Jednak… Musisz się słuchać Pana… Bo on ci nie popuści…
Powiedział lekko schylając głowę.
- Rozwiń swoją wypowiedź.
Nawet teraz widziałem jego oczy.
- Wybacz, ze powiedziałem tak niedokładnie, ale dla mnie oni wciąż są nowi.
- Aha… Słyszałem tylko, że jest ktoś nowy, ale nie wiedziałem ile już tam jesteś… Jednak muszę ci powiedzieć, żebyś o nich zapomniał dla własnego dobra… Ja o nich zapomniałem… Tylko czasem mi się przypomina…
- Więc znałeś ich...
Powiedziałem bardziej do siebie.
To było dziwne. Bardzo dziwne. Ten chłopak wcale nie był zimny oddalony od innych czy strachliwy. Wyglądał jak normalny nastolatek.
- Co takiego zrobiłeś, że teraz jesteś tu?
Wnioskowałem. I pchałem łapki gdzie nie trzeba. Jak zwykle.
- Chodzi ci tu na wyspie, czy tu u Pana?
Zapytał patrząc na niego.
- To drugie.
Zbytnio się przekonałem, że taki los spotyka za nic. Nie... Ostatnio byłem coraz mniej normalny
Było widać, że walczy ze sobą, chciał mu powiedzieć, ale coś go blokowało.
- Ja… Ja nie mogę powiedzieć…
Wydukał w końcu opuszczając głowę.
- No powiedz...
Zachęcałem.

Rozdział 30

20 listopada 2009


Nie chciałem już dłużej żyć patrząc na swojego pana.
Szczególnie, że ostatnio zaczynałem wątpić w swoje uczucia.
Zamknąłem dokładnie łazienkę i rozglądałem się.
Nie miałem zamiaru robić jakiś scen i rozwalać lustra,bo pewnie wszyscy by to usłyszeli.
A zresztą wątpiłem w swoją siłę.
Woda była jeszcze w wannie, więc wrzuciłem do środkaniewielki wazonik na kwiatki.
Nadal gęsta piana zagłuszyła rozpadające się szkło.
Sięgnąłem po jeden z większych odłamków, ważyłem go chwilę w dłoni.
Usiadłem na brzegu, mocząc sobie same nogi i przejechałem ostrą stroną po nadgarstku.
Ciąłem kilka razy, początkowo bolało, syczałem.
To były jednak bajki, że to nie boli.
Potem poszło łatwiej, czułem drętwienie ból był do wytrzymania.
Mokre szkło ślizgało mi się w ręce, gdy wbijałem je coraz mocniej.
W pewnej chwili za mocno wbiłem szkło, nie mogłem go wyjąć.
Sięgnąłem po kolejne. Nic nie widziałem na ręce, bo była zbyt pocięta, więc ciąłem nogi.
Musiałem być pewny, że się uda, szansa mogła się nie powtórzyć.
Chyba płakałem,bo obraz przed moimi oczami był zamazany.
W pewnym sensie cieszyłem się, że teraz będzie już tylko lepiej, choć szkoda mi było, że nie zobaczę mojej rodziny. Po chwili moje kończyny wydawały mi się ciążyć.
Położyłem się bezwładnie na boku i przyglądałem się wypływającej krwi.
Delikatnie się uśmiechałem.
Mężczyźni wrócili szybciej niż to było zamierzone,jednak jak zobaczyli, że nie ma nigdzie w sypialni dzieciaka, wiedzieli, co się stało.
Szybko weszli do łazienki, chłopak leżał cały w krwi.
Pan podszedł do niego.
- Słyszysz mnie?
Zapytał, 2 mężczyzna poszedł po opatrunki.
Dzieciak, musiał zemdleć z tak dużej straty krwi.
Wyciągnęli mu kawałki wazonu z ciała i zatamowali krwawienie.
Kiedy się wszystko uspokoiło przenieśli go do innego pokoju, w innej części domu.
- Jest twój… Rób z nim, co chcesz…
Odezwał się do brata, pan zwierzaczka, który już nim nie był.
Wyszedł zostawiając ich samych.
- To sobie nagrabiłeś dzieciaku…
Powiedział odgarniając mu włosy z czoła.
Dzieciak leżał w średniej wielkości białym pomieszczeniu, gdzie znajdowało się łóżko, mały stolik, krzesło i drzwi do łazienki.
Czułem, że gdzieś leżę.
Podniosłem bardzo powoli powieki, po czym je zamknąłem.
Było strasznie jasno jak na mój gust.
Ciało mi ciążyło jakby nie było moje, bolało mnie wszystko.
Więc jednak nie umarłem?
Przebiegło mi przez głowę. Rozglądnąłem się a potem już tylko patrzyłem w sufit.
Teraz wydawało mi się to głupie i dziecinne.
Ale jednak wolałbym nie widzieć już nikogo po tym co sobie zrobiłem.
Mężczyzna siedział na krześle, kiedy zauważył, że chłopak się obudził podszedł do niego i go lekko pogłaskał.
- Co ja ci mówiłem?
Powiedział spokojnym, ale złym głosem.
Odwróciłem głowę. Było mi głupio i byłem przerażony.Wolałbym jakby ten krzyczał.
- Żebym nie robił nic głupiego...
Starałem się, aby nie załamał mi się głos.
- No właśnie… A co ty zrobiłeś?
- To nie było głupie...
Jak ja odważyłem się to powiedzieć?
- To było najlepsze wyjście.
- Do czego? Przez to straciłeś to, co miałeś, cały szacunek mojego brata… Powiem to inaczej, on już nie jest twoim panem i masz mu się na oczy nie pokazywać… Pamiętasz, co ci mówiłem wychodząc z sypialni?
- ... Nie?
Zaryzykowałem.
Zbierało mi się na płacz.
- Ja tylko chciałem do domu.
- Myślałem, że się nauczyłeś... Tu jest twój dom...Twoja dziewczyna ma już nowego chłopaka, twoi rodzice się już pogodzili z twoją śmiercią mówiąc "Tak będzie lepiej" dalej uważasz, że tam jest twój dom? A co do tego, co mówiłem... Powiedziałem ci, że jak spróbujesz popełnić samobójstwo, staniesz się moim zwierzakiem i nie będziesz miał tak pięknie jaku mojego brata...
Teraz łzy ciekły mi po twarzy swobodnie.
- Dlaczego nie pozwoliłeś mi umrzeć?
Nie mogłem uwierzyć, że jest ktoś gorszy niż ten potwór... Do którego ostatnio zacząłem coś czuć.
- Sam sobie odpowiedz na to pytanie... Życie to dar, nie ważne gdzie żyjesz, co robisz, czy jak jesteś traktowany, jeżeli tego nie umiesz docenić spotka cię kara... A tak po za tym, była by szkoda tak młodego i ładnego ciała, jakie masz...
Drżałem i płakałem.
- Ale ja nie umiem być posłuszny... Nie umiem. Zabij mnie, proszę.
Znów histeryzowałem. Coraz częściej czułem, że moja psychika jest na wykończeniu.
- Cicho.. Nie płacz… Zachowaj swoje łzy, bo one ci się jeszcze mogą przydać…
Pogłaskał go po policzku.
- Nauczę cię, słuchać i wykonywać polecenie… O to się nie musisz martwić, to jest moja praca…
Wyszeptał cicho.
Patrzyłem na niego... I jednocześnie nienawidziłem. On był inny od swego brata. Jednak ta pozorna delikatność była jeszcze straszniejsza.

Rozdział 29

13 listopada 2009


- Brawo… to było niesamowite przedstawienie…
Zdrętwiałem w jednej chwili. Kto to?!
Odwróciłem głowę szukając tego kogoś.
Był to młody mężczyzna podobny do jego Pana, ale biło od niego coś innego.
Byłem zawstydzony.
Nie znałem tego człowieka a byłem nagi. I do tego on to wszystko widział. Tyle, że jak ja mogłem go nie zauważyć?
Na mojej twarzy wykwitły różne sprzecznego uczucia.
- Nie bój się go, wstań i idź do mojej sypialni, tam wejdź do łóżka i czekaj na mnie…
Powiedział wychodząc z wody i narzucając na siebie szlafrok.
Zaczął się zbliżać do mężczyzny, którego przytulił, jednak to była chwila.
Uciekłem do pokoju, porywając tylko ręcznik.
Bardzo się wstydziłem i bałem. I było mi zimno, choć byłem otulony materiałem.
Mężczyźni porozmawiali ze sobą trochę, Pan zabrał Kahana i razem z nieznajomym wszedł do sypialni.
Dzieciaka położył koło swojego zwierzaczka na łóżku i go nakrył, po czym wyszedł zostawiając ich samych.
Patrzyłem uważnie na nieznajomego.
Nie ruszałem się nawet tylko patrzyłem.
Nie ufałem już teraz nikomu.
Bałem się nawet o cokolwiek zapytać.
Dziwił mnie wygląd nieznajomego, miał rysy jak pan.
Za trząsałem się z zimna.
- A ty, co tak siedzisz? Przykryj się, bo choroba łatwo łapie…
Powiedział mężczyzna miłym głosem siadając na łóżku po stronie Kahana, delikatnie go głaszcząc.
- Chcesz być taki jak on?
Miał namyśli posłuszeństwo Kahana.
- Nie...
Powiedziałem otulając się kołdrą.
Nie wiedziałem czy to tylko pozory jak się zachowuje.
- Kim pan jest?
- Jestem starszym bratem twojego Pana… Możesz do mnie zwracać się Serin.
Powiedział lekko się uśmiechając.
- A ty jak się nazywasz?
Poprawił mi się trochę humor. Byłem, więc bezpieczny.
Dziwnie mi się zrobiło na to, że zapytał o moje imię. Poczułem się jakoś normalniej.
- Justin. Jestem Justin.
Powiedziałem. Dziwnie się czułem wymawiając swoje imię. Tak dawno go nie używałem.
Wyciągnął do niego dłoń.
- Miło mi Justin. Długo tu już jesteś?
Zastanowiłem się. Dawno nie myślałem o upływającym czasie.
- Ostatni dzień, który pamiętam to 10 marzec.
Powiedziałem. Który więc dziś jest?
Policzył szybko.
- Prawie 2 miesiące… I jak ci się tu żyje?
- Wolałbym wrócić do domu.
Powiedziałem ciszej. Bałem się mówić więcej, ten mógł na kablować.
Nie, on na pewno na kabluje.
- To jest normalne odczucie… Jednak z czasem się ono zmieni… A długo się przyzwyczajałeś do tego, ze stałeś się zwierzakiem?
- Do teraz.
Robi mi się odrobinę cieplej.
Już nie jestem taki sztywny.
- Lubi pan swojego brata?
- Tak w końcu jest moim bratem… Ma wady i zalety jak każdy człowiek… A ty go lubisz?
- Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.
Odrzekłem. Widziałem że Kahan usnął.
- Za jakiś czas znowu je zadam… Może odpowiedzią będzie coś innego…
Stwierdził patrząc teraz na Kahana…
- Jak małe dziecko, które się zmęczyło zabawą…
Wyszeptał.
Ja byłem w miarę zadowolony.
Miękkie łóżko było dobrą odmianą.
Uśmiechnąłem się kącikami ust na widok sylwetki śpiącego.
W śnie wyglądał jakoś inaczej.
- To znaczy że zostaniesz tu Serinie?
- Tak… Normalnie tu mieszkam, ostatnio coś załatwiałem i mnie nie było… Niestety, muszę cię zmartwić, ale też posiadam swoje zwierzaki, więc pod tym względem się niczym nie różnię od brata, jednak ja je trochę inaczej układam…
- To znaczy?
Byłem więc zrezygnowany. No tak, nie byłem Jamsem Bondem żeby jakimś tajemniczym sposobem schować się i odjechać wraz z Serinem, ale teraz przepadła nadzieja.
- Nie mogę ci powiedzieć, bo nie jesteś mój… Jednak nie widzę potrzeby, bycia niemiłym dla ciebie tak jak dla Kahana… Jednak zachowuj się dobrze w mojej obecności, bo kolegami z podwórka też nie jesteśmy…
Powiedział i go poczochrał po włosach.
- Idź spać… Pójdę porozmawiać z moim bratem… Kiedy skończymy, na pewno tutaj przyjdzie…
- A musi?
Zapytałem naiwnie.
Wysłałbym go na księżyc chętnie. Stwierdziłem w myślach.
- tak w końcu jest twoim panem… Chyba, że mi ciebie odda, lecz wątpię w to…
Powiedział wstając i powoli kierując się do drzwi.
- A gdybym był nieznośny to mógłby mnie zabić?
Coraz częściej przychodziło mi do głowy to rozwiązanie.
Skoro nie miałem szans na ucieczkę.
- Nie on już nie popełni 2 raz tego samego błędu. Więc nawet nie próbuj, bo będziesz krzywdzić sam siebie…
- Uh...Dobrze więc, dziękuje.
Powiedziałem. Przykryłem dokładniej Kahana.
- Nie wiesz może gdzie on poszedł?
Gdyby ten wyszedł... Obawiałem się że kiedy indziej nie odważę się, lub nie będzie szansy nawet na to co chciałem zrobić.
- Do salonu… Musimy sobie uciąć małą pogawędkę… Więc nie zrób nic głupiego… Bo jak to zrobisz trafisz do mnie… A w tedy już nie będzie tak miło…
Dodał zamykając drzwi za sobą.
Nie słyszałem praktycznie słów tamtego.
Gdy tylko wyszedł spojrzałem na Kahana.
Pogłaskałem go po włosach i wyszedłem.
Miałem nadzieję że uda mi się.
Wcześniej nigdy nie chciałem tego zrobić, ale ostatnio to wszystko mnie przytłoczyło.
Nie chciałem już dłużej żyć patrząc na swojego pana.

Rozdział 28

07 listopada 2009


- Poczekaj chwilę…
Między nimi wcisnął się Kahan przodem do niego tyłem do Pana.
Nabił się bez problemu na członka dzieciaka, z cichym jęknięciem.
Pan zaczął się powoli poruszać.
Zwierzątko objęło Kahana do siebie i wsunęło drugą rękę pomiędzy nich, pieszcząc członek chłopaka.
Pan narzucił wolne tempo, żeby oboje się przyzwyczaili, po czym przyspieszył.
Kahan znowu zaczął całować dzieciaka.
Kolejny raz Zwierzątko smakowało jego ust. Ręka delikatniej pieściła chłopca.
Od czasu do czasu Kahan pojękiwał mu do ust.
Pan zwolnił, a po chwili już się nie ruszał.
- Teraz twoja kolej, zacznij się powoli podnosić i opadać.
Zwierzątko odrobinę szybciej niż wcześniej wykonywało polecenie.
Całował się z Kahanem nadal coraz mocniej nawzajem jęcząc sobie w usta.
Zwierzątko od czasu do czasu docierało dalej w Kahanie.
Dłonie Pana błądziły po ciele swojego niewolnika.
W pewnym momencie on też zaczął się ruszać, ale w innym rytmie niż dzieciak, co spowodowało nabijanie się dzieciaka na niego.
Na kilka sekund ciało zwierzaczka zdrętwiało a on sam wydał niemy krzyk gdy pan trafił w Ten punkt w nim. To było niesamowite.
Uśmiechną się widząc i czując to.
Kahan zacisnął się na nim na chwilę i co chwilę.
Zwierzątko coraz szybciej unosiło się i opadało, jego ręka coraz gwałtowniej dotykała, Kahana.
To było dla niego niesamowite.
Czuł, że jeszcze jeden raz i skończy.
Pan poruszał się teraz mocniej i gwałtowniej, czekając, aż dzieciak dojdzie.
Zwierzątko pod wpływem tego i przez to zaciśnięcie się Kahana doszedł w chłopaku.
Zduszony krzyk wykradł się z jego ust.
Był spełniony, szczęśliwy.
Jednak nadal poruszał się.
Kahan powoli wstał i obmył się w wodzie.
- Możesz już zejść…Robimy zmianę…
Pokiwał głową zmęczony i zrobił to, o co go proszono.
Patrzy na nich obu. Naprawdę był wykończony.
Ta sytuacja... Nadal spoglądał badawczo.
Nie wiedział, co myśleć.
Raz zostaje brutalnie zgwałcony, potem jest przyjemnie.
Dlaczego tak jest? Sam nie wie, kiedy może coś powiedzieć.
Niby rozumie to wszystko...
Spojrzał na jego zamyśloną twarz.
-Coś się stało?
Zapytał spokojnie, biorąc teraz Kahana.
Kahan spokojnie i powoli opuścił się na członka swojego pana, cicho pojękując z bólu.
Czego dowodem były łzy na jego policzkach.
-Zaraz przejdzie…
Wyszeptał mu do ucha głaszcząc go po biodrach.
Chłopak pokręcił głową w znaku ,,nic''
Wolał nic nie mówić.
Zdarł jak zwykle gardło od krzyków.
Patrzy na Kahana i pana.
To dziwne... Wydaje mu się, że na początku, jeszcze kilka tygodni temu czuł między nimi jakieś uczucia... Teraz nie jest tego pewny. Mylił się na początku?
Po jakimś czasie, kiedy wszystko wróciło w miarę do normy, zaczął się poruszać w nim, następnie sam Kahan, a kiedy Kahan zaczął pojękiwać z rozkoszy przerwali.
- Zajmij miejsce to samo, co Kahan wcześniej.
Chłopak spełnił wolę pana.
Usiadł na kostkach za plecami, Kahana.
Pocałował jego kark i zajął się jego ciałem.
- Ehh…Chodziło mi, żebyś usiadł tak jak Kahan wcześniej….
Na prostował go czekając na zmianę miejsca.
Chłopak pokręcił głową.
- Nie panie
Zajął się dalej chłopakiem.
Nie da rady drugi raz.
Nie spodobała mu się jego odpowiedź.
-Chodź… Kahan nie ma takiego dużego…
Co było prawdą, w tej samej chwili Kahan się zaczerwienił słysząc słowa pana.
Chłopak nie chce znów kłótni.
Posłusznie wsuwa się między nich i nabija powoli na członek Kahana.
Z cichym westchnieniem.
-Nie musiałeś od razu wchodzić…
Wyszeptał mu cicho do ucha.
Powoli znowu zaczyna drażnić członek dzieciaka przestając się tym samym ruszać.
Kahan widzą ci czując to sam zaczyna się powoli unosić.
Chłopak westchnął cicho z przyjemnością i dobrał się do szyi pana.
Nigdy ten mu tego nie zabronił... A chłopak chciał zaryzykować nawet gdyby dostał ochrzan.
Sam delikatnie się poruszał Kahanowi musiało być ciężko.
Kahan oparł się o jego ramiona i lekko się poruszał.
Czuł, że tak długo nie wytrzyma.
Pan, nic nie powiedział, na to, co zrobił, dzieciak, ale jak by się posunął dalej, może by zareagował.
Zwierzątko dobierało się dalej do szyi pana.
To było przyjemne.
Chłopak był wykończony niedawnym orgazmem i wiedział, że szybko nie dojdzie, więc zajmował się raczej doprowadzeniem Kahana.
Bawił się w pewien sposób.
Raz na kilka wsunięć zaciskał się mocno tak by Kahan też od życia coś dostał.
Zauważył, że panu to się podobało.
Chłopak był w pewnym sensie w innym świecie.
- Panie…
Wyszeptał Kanan.
Pan go objął i ich przytulił.
- Dajesz, Kahan… Bo zaraz tu zasnę, zanim dojdę…
Kahan, chcąc nie chcąc musiał przyspieszyć, zaciskając się prawie cały czas, co go bardzo męczyło.
- Dobry Kahan.
Zwierzątko skupiło się znów na panu.
Powoli sam czuł coraz większe podniecenie.
Współczuje trochę Kahanowi.
Jest mu dobrze, ale i tak nie polubi seksu.
- Przyśpiesz…
Kahan znowu go posłucha, ruszał, się jak najszybciej tylko mógł, jednak bał się, że go nie będzie umiał zaspokoić.
Robiłem wszystko aby Kahan doszedł. Ja powstrzymywałem się dzielnie. Miałem całkowicie pustą głowę, tylko przyjemność. To jednak było fajne.
Po chwili był słychać westchnienie Pana, mężczyzna doszedł w Kahanie, Kahan natomiast w dzieciaku odpływając całkowicie.
- Zejdź z niego, muszę go zdjąć z siebie…
Wiedział, że ten jeszcze nie doszedł, ale chciał to mu jeszcze przeciągnąć.
Bez słowa zsunąłem się z Kahana i zanurzyłem się w wodzie. Wyciągnąłem do siebie rękę, chciałem to już zakończyć. Było mi tak błogo...
- Jeszcze nie… Nie pozwoliłem ci…
Powiedział, kładąc Kahana wyżej na specjalnym miejscu.
Kiedy był już spokojny o niego usiadł za dzieciakiem.
- Dobrze, teraz możesz dojść…
Obserwował, jego ruchy, drażniąc jego uda po wewnętrznej stronie dłońmi.
Jęczałem mimowolnie ręką sięgając siebie. Druga ręka dotykała moich sutków, choć jeszcze miesiąc temu nie przyszło by mi to do głowy.
Całował jego szyję, w tym czasie ktoś ich obserwował, siedział niedaleko Kahana, ale nic nie mówił, wiedząc jednak, że mężczyzna go zauważył.
W końcu dałem upust moim uczuciom. Doszedłem kolejny raz w tym dniu z jękiem. Opadłem lekko w wodzie niżej. Było mi dobrze, czułem pocałunki pana.
Po pomieszczeniu rozszedł się dźwięk oklasków, jednak Pan nie zwracał na niego uwagi.
- Brawo… to było niesamowite przedstawienie…

Rozdział 27

02 listopada 2009


- Możesz zacząć się myć, nie przejmuj się nami… Jak skończysz, usiądź bliżej…
Zwierzątko pokiwało głową w zrozumieniu i zaczęło się myć spokojnie.
Zbyt zaprzątnięte odbywającą się rozmową by myśleć nawet o wstydzie.
Brakowało mu tych kilku chwil.
Z przyjemnością wyszorowało nawet włosy...
Dopiero wtedy oczy, dotąd skierowywane na wodę zostały podniesione.
Chłopak zbliżył się do pana. Tak jak wcześniej na wyciągnięcie ręki.
Odpowiednia odległość, pokazywała, że nadal ma dystans.
Pan z Kahanem też się umyli, bo Kahan siedział już koło niego.
- Wolisz żeby mniej bolało, czy żeby nie bolało?
Wiedział, co wybierze, to było coś normalnego, że ludzie się bali bólu.
- Czym oprócz bólu to się różni, panie?
Nie chce zgadzać się zbyt pochopnie.
To miejsce pokazało mu już zbyt wiele kart.
- Będziesz bardziej świadomy tego, co się dzieje…
- Więc... Wolę wiedzieć, panie.
Nawet samego siebie tym zaskoczył...Dlaczego?
Może, dlatego że bardziej boi się bezradności niż bólu.
Patrzy i na Kahana i na Pana.
- Dobrze, czyli będziesz czuć ból, ale postaramy się, żeby ci on nie doskwierał… A teraz Kahan, zajmij się nim…
Kahan wstał i do niego podszedł.
- Nie bój się…
Powiedział cicho mu do ucha.
Po czym zaczął go całować.
Zwierzątko oddawało pocałunki i ocierało się leciutko o Kahana.
Wiedział, jaki to ma mieć cel... I chyba mimowolnie się podniecał.
Woda nadal była ciepła.
Mężczyzna ich oglądał, lekko się uśmiechając.
Kahan z jechał dłonią na przyrodzenie chłopaka i zaczął je drażnić, ale po chwili złapał oby dwa członki, i dopiero teraz jego ruchy stały się dokładniejsze.
Cały czas się z nim całował.
Zwierzątko się stopiło. Po prostu przestał myśleć, o czym innym niż ta przyjemność.
Namiętne pocałunki i gorączkowe ruchy bioder sprawiały iluzję uczucia między nimi.
A przecież to tylko rozkaz pana.
Do ręki Kahana dołączyła ręka zwierzaczka.
Narzuciła temu szybszy rytm.
Jęknął czując jego rękę.
Sam też się zaczął zatracać w tym uczuciu, było mu bardzo dobrze, chciał więcej, ale się bał tego, co może być zaraz.
- Dobrze, podejdźcie teraz tutaj…
Wskazał im miejsce koło siebie.
Kahan wiedział, co ma zrobić, więc pokazał dzieciakowi.
Ręce położył na nogach pana stając do niego bokiem.
Teraz Pan miał więcej możliwości, niż wcześniej.
Bez szemrania zrobił to samo.
Tylko, po co to wszystko?
Zwierzątko było bardzo podniecone, co widać było po purpurowych rumieńcach na twarzy.
W tym momencie perspektywa kolejnego stosunku nie kojarzyła się już tak bardzo z bólem.
Pan znów zaskakiwał.
Kiedy się ułożyli Kahan znowu zaczął go całować i jedną ręką go pieścić.
Mężczyzna zaczął delikatnie oby dwóch na raz drażnić w okolicy wejścia, ale delikatnie i spokojnie.
Zwierzątko starało się rozluźnić.
I chyba nie źle mu to wychodziło...
To było przyjemne, a uczucie potęgowała ciepła woda, która przyjemnie łaskotała.
Zupełnie inaczej niż kilka dni wcześniej.
Pocałunki z Kahanem kolejny raz przybierały, co raz to nowe formy.
Zamoczył w czymś palce i powoli w nich je wsunął, delikatnie, kiedy czuł opór wycofywał się i robił to samo od nowa.
Teraz nie chciał nikomu sprawić bólu.
Zwierzątko ustami zsunęło się na szyję Kahana pieszcząc ją.
Nie czuł żadnego bólu, jedynie przyjemne podniecenie, ledwo hamował się,aby nie mruczeć z niego.
Palce pana dostawały się coraz dalej rozciągając ich.
Po jakimś czasie do jednego dołączył drugi i trzeci palec.
- Myślę, że jesteście gotowi… pomście jakąś liczbę… I ją powiedźcie…
- 39 - Powiedział, Kahan
Prawie w tej samej chwili Zwierzątko:
- 13…
- Dobrze…
Spojrzał na dzieciaka.
-Powiedziałeś mniejszą liczbę, więc będziesz pierwszy…
Kahan usiadł obok i czekał, aż Pan pozwoli mu dalej bawić się z chłopakiem.
Zwierzątko pokiwało głową w przyzwoleniu. Aczkolwiek delikatny błysk strachu musiał dojrzeć pan w jego oczach.
- Nie musisz się bać…
Usiadł po turecku i przyciągnął do siebie dzieciaka, który był teraz przodem do niego.
- Powoli zacznę cię opuszczać, a ty masz być rozluźniony…
Chwycił go za uda i zaczął go powoli wsuwać w niego.
Oparł się nogami o dno i pokiwał głową w rozluźnieniu.
Zwierzątko otworzyło szeroko oczy, gdy poczuło delikatnie napieranie, to był inne uczucie niż palce. Rozluźniał się to spinał.
Patrzył lekko załzawionymi oczami na pana, przypominając sobie niedawny gwałt.
Z jękiem przyjął jednak pana do połowy.
Dalej było już łatwiej, z ust zwierzątka wydobywały się westchnienia przyjemności.
Po chwili Kahan się do nich przybliżył i znowu zaczął drażnić go, ale tym razem jego sutki.
Kiedy mężczyzna był już cały w nim zaczął go powoli podnosić i opuszczać.
- Boli?
Zwierzątko pokiwało głową na ,,nie''.
Zwyczajnie było mu zbyt dobrze, aby cokolwiek powiedzieć.
Już po chwili bez pomocy pana samo nabijało się na niego, pojękując coraz głośniej.
To było wspaniałe uczucie, wypełnienie podobało mu się.
Lekko go przytrzymał.
- Poczekaj chwilę…

Rozdział 26

18 października 2009


Mężczyzna lekko złapał go za brzuch.
- Boli cię jeszcze?
Zapytał szepcząc mu do ucha.
- Trochę panie
Szepcze chłopak czując przyjemny dreszcz na karku.
O mało nie jęczy.
Tyle tylko może się kontrolować.
- Ale to nic panie...
- To dobrze… Jak będziesz grzeczny to nie będzie już tak boleć…
Postawił go na ziemi i ruszył przed siebie.
- A teraz chodź…
Psy bacznie go obserwowały leżąc pod ścianą.
Złapał pana za rękę.
Spoglądną od razu na niego... Zwierzątko bało się reakcji.
A jednak to był nie tylko odruch. Tylko czy może?
- Postaram się panie... W końcu nie mam innego wyboru.
Powiedział nieco smutno.
- Nie, nie masz i nie musisz się ich bać, nie zrobią ci krzywdy…
Kiedy wyszli z jadalni, mężczyzna uwolnił się od jego uścisku i poszedł przodem prowadząc go w głąb domu na pierwsze piętro.
Smutek jeszcze bardziej zagościł na twarzy zwierzaka.
Nawet tego nie może zrobić...
- Przepraszam panie, ale wyglądają na niebezpieczne.
Boi się tego gdzie się kierują.
Nawet nie potrafił ukryć zdenerwowania.
To takie dziwne, zawsze zwierzątko wyobrażało sobie seks, jako coś wspaniałego, bynajmniej nienapawającego takimi uczuciami.
Starał sobie przypomnieć swoją dziewczynę i był jeszcze bardziej przerażony, bo była ona tylko mglistym wspomnieniem.
Zwierzątko widząc, że trochę się oddaliło dobiegło bliżej pana.
- Pilnuj się, bo jak się zgubisz i stracisz mój zapach, psy mogą cię źle potraktować…
W końcu weszli do jakiegoś pomieszczenia, był to ogromny pokój, a raczej sypialnia, łóżko w nim było ogromne z 6 osób mogłoby się na nim się wygodnie rozłożyć.
Pan jednak szedł dalej wszedł do łazienki, która była taka jak sypialnia lub większa, na środku była ogromna wanna wbudowana w podłogę, coś jak brodzik.
Kahan pilnował wody, nawet na nich nie spojrzał, kiedy weszli.
Pan podszedł do niego i go pogłaskał po włosach.
- Grzeczny Kahan…
Dodał, po czym spojrzał na dzieciaka.
- Możesz się rozbierać.
Dlaczego musi go znów to spotykać?
Pyta się sam siebie zwierzaczek, kiedy ubrania zsuwają się na ziemię po kolei.
Zgodził się... Chciał wieczór, tak!
Ale z każdą sekundą żałuje tej decyzji, choć powinien być pod wrażeniem tego pomieszczenia, nie potrafi.
Myśli cały czas o tym, co zaraz będzie.
Jest tak spięty.
Rozebrany nie podnosi wzroku.
Pan i Kahan widzieli go z każdej strony a jednak na jego policzkach maluje się słodki rumieniec.
- Co teraz panie?
Pyta z pozoru spokojnie, choć z zaciśniętym gardłem.
- Możesz wejść do wanny, żebyś nie zmarzł…
Mówił spokojnie, sam się rozbierając, kiedy to zrobił wszedł do wanny, a zaraz po nim Kahan, który usiadł mu na kolanach.
Wtulając się w niego, miał spuszczoną głowę nic nie mówił.
-Co jest Kahan, że taki jesteś cichy? Boli cię coś?
Kahan pokręcił przecząco głową.
- Nie Panie…
Zwierzątko słuchało ich rozmowy lekko rozluźnione.
Było tu wystarczająco miejsca, aby był daleko od ich obojga a jednocześnie widział wszystko i słyszał.
Zwierzątko także to zauważyło, choć znów sobie odpuścił myślenie. Zmęczone już mięśnie chłopaka widocznie rozluźniły się w ciepłej wodzie delikatnie czymś pachnącej.
- Jesteś zazdrosny? Kahan, przecież wiesz, że i tak jesteś cały mój… Nigdy tak się nie zachowywałeś, co się stało tym razem…
Dzieciak, mógł zauważy, że Pan jest dla niego dobry.
- Nic, przepraszam Panie, że się martwisz…
Mówił, ledwo jak by miał się zaraz rozpłakać.
- Kahan… Masz nie płakać, nie pozwoliłem ci… Więc nie płacz… Bo nie ma o co, jeśli cię nic nie boli…
Kahan pokiwał głową, a po chwili się już uspokoił.
Dopiero po tym Pan spojrzał na dzieciaka.

Rozdział 25

11 października 2009


- To było wiele lat temu, prawda panie?
Kahan wyglądał na wcale nie takiego młodego... Czyżby pan był młodszy niż mu się zdaje?
Uśmiechnął się lekko, jednak dzieciak tego nie mógł zobaczyć.
- Nie, może trochę, ale nie aż tak bardzo jak myślisz…
- Sam nie wiem, co myśleć panie
Przyznaje.
Są dwa wyjścia. Albo jego Pan ma dwadzieścia kilka lat albo Kahan wygląda na starszego niż jest.
- Może się niedługo dowiesz…
Weszli do dużej jadalni, była urządzona w stylu barokowym.
Stół był już nakryty.
Jednak dzieciak mógł zauważyć 2miski niedaleko ściany.
2 z wodą i 2 z jakimś jedzeniem.
Mężczyzna usiadł na krześle, tak,żeby mieć widok na drzwi.
Chłopak był lekko podenerwowany.
Nie wiedział czy da radę zmusić się do takiego posiłku.
Szczególnie, kiedy pan patrzy.
- No dalej, na co czekasz…
Wiedział, o czym myśli dzieciak, nie pierwszy raz się z tym spotkał i pewnie nie ostatni.
- Ale... Panie ja...
Zaczął. To było takie trudne!
Spojrzał na niego,chciał coś powiedzieć, ale po chwili w drzwiach pojawił się Kahan i 2 psy,które łypały, co chwilę na dzieciaka groźnym spojrzeniem.
To niczego nie ułatwiło.
Choć zwierzątko miało ochotę się roześmiać nerwowo.
Gdy tylko pomyślał, że coś jest niemożliwe to właśnie się stawało.
A Kahan nic nie ułatwił.
Kahan spojrzał tylko na niego, ale nic nie mówił po prostu podszedł do stołu i usiadł naprzeciwko Pana na krześle.
Psy za to podeszły do misek i zaczęły z nich jeść.
Ma usiąść obok pana? Zastanawia się.
Ryzykuje i patrzy na pana z pytaniem na twarzy.
Wyciągnął do niego rękę,żeby do niego podszedł.
Zwierzątko lekko zagubione zbliżyło się do pana na wyciągnięcie dłoni.
W jego oczach nie widać było teraz strachu.
On sam nie wiedział już,co o tym wszystkim myśleć.
Stojąc tak blisko pana wyczuwał jego zapach.
To było dziwne, dopiero teraz to czuł...
Dlaczego nie obawiał się wieczoru?
Pan każdego dnia wydawał się inny.
Posadził go sobie na kolana bokiem do stołu, który został
- przez najbliższy czas, będziesz tak jadał posiłki…
Zaczął kroić mięso i wbił jeden z kawałków na widelec, po czym skierował godo ust dzieciaka.
Przełknął grzecznie w miarę grzecznie.
Było mu niemal słabo od takiej bliskości pana.
Zwierzątko odkrywało, że to mu się podoba... Mężczyzna był sprawcą całego jego poniżenia, bólu, strachu.
Jednak w takiej chwili jak ta nie myślał o buncie.
Czy to normalne?
- Dobrze panie
Kahan, nic nie mówił nawet na nich nie patrzył, jadł jednak powoli patrząc się na swój talerz.
Po jakiś 15 minutach Pan skończył swój i jego posiłek.
Kahan już od dłuższej chwili nic nie jadł, po prostu siedział i dalej patrzył się w stół.
Zwierzątko głowiło się czy Kahan jest... Zazdrosny?
Nie miał sił na te rozmyślania, przez jego głowę przebiegła nawet myśl, iż to nie jego problem.
W końcu, kto siedział na kolanach pana?
Nie, to było okropne,wyrzucił od razu to z swojej głowy.
Zbyt dużo ostatnio myślał.
Stwierdził rozkoszując się panem.
Zwierzątko w nim postanowiło sobie na chwilę słabości.
Zamiast siedzieć idealnie prosto oparło głowę o ramię pana.
Tak był zdecydowanie lepiej - Zwierzak stwierdził.
- Kahan idź przygotować kąpiel…
Kahan posłusznie wstał, lekko kiwnął mu głową i odszedł.

Rozdział 24

02 października 2009


Witam po przerwie i zapraszam do czytania.

*************************************************

- Kahan nie powiem, nigdy nie powiem. Obiecałem przecież. Chodzi mi o to, że on w każdej chwili może tu przyjść, prawda?
- Tak w końcu tu mieszka… Nie rozumiem cię…
Kręci głową.
Wydaje mu się, że chłopak nigdy nie widział normalnego życia.
- Teraz już nie musisz.
Patrzy w zamyśleniu na niebo.
Zapowiada się przepiękny dzień.
- Czemu nie muszę? To coś złego?
- Wydaje mi się, że dla ciebie ta kwestia to wszystko jedno. Ja po prostu chce się stąd wydostać.
Tak on tego nie rozumiał.
- Ale czemu? Skoro i tak nie masz, dokąd…
- Mam, dokąd... Nawet, jeśli moja rodzina porzuciła nadzieję... - Na chwilę głos zwierzątka się załamał. - To ja wierzę, że warto wrócić. Chce się uczyć... Bawić. Nawet, jeśli to będzie trudne z początku.
- A czemu tu nie możesz się bawić? I się uczyć?
Zwierzątko prychnęło.
- Nie umiem sobie tego nawet wyobrazić.
- Czemu? Z resztą cię nie rozumiem… Mówisz tyle o wolności, o tym, że chcesz coś zrobić, a tak naprawdę nic nie robisz, niby się buntujesz. Krzywdząc siebie… Ale jednak dalej stoisz w miejscu… Czemu Pana nie poprosisz, żeby ci dał normalny pokój i żebyś mógł się uczyć…
Mówiąc to patrzył w trawę.
- Nie uważasz, że to byłoby zbyt proste?
Prawda taka, że zwierzątko nie spodziewało się po dotychczasowych wyczynach swojego pana takiego pozwolenia. Ale.. Może by tak spróbować?
- A próbowałeś? I czy Pan ci zabronił o cokolwiek pytać i prosić?
Dalej patrzył w trawę, którą zaczął podskubywać.
- Spróbować zawsze można.
Kwituje.
- Powiedz mi. Czemu ty go tak bronisz?
Nawet nie musiał się zastanawiać nad odpowiedzią.
- Ponieważ jest moim Panem…
- Od jak dawna?
Czy on za kilka lat będzie taki sam?
- Od zawsze…
Zwierzaczek powoli rozumie.
Chłopak po prostu nie zna innego życia. Co za potwór...
- I nie pamiętasz innego życia?
- Nie… Ja się tu urodziłem i mieszkam tu od małego…
Powiedział w końcu.
- Rozumiem
Odparł zwierzaczek.
- Chcesz może jeszcze wiśni?
Pyta zmieniając temat.
- Nie dzięki, tyle mi wystarczy…
Spojrzał w bok i zauważył zbliżającą się sylwetkę Pana.
Zwierzątko się spięło odwracając głowę w bok.
Patrzył na będącego przed nimi mężczyznę.
Szybko ich znalazł.
Pan podszedł do nich i spojrzał na dzieciaka.
- Jak tam wspinaczka po drzewie się udała?
- Dobrze panie.
Powiedział z wahaniem.
- Jedne z najstarszych drzew, jakie widziałem.
- Tak, rosło tu zanim mój dziadek wybudował tu tą posiadłość… A dobre owoce?
- Dziw bierze panie, że na tak starym drzewie rośnie cokolwiek.
Przyznaje.
- Ponieważ dbamy o nie, to rośnie… Wracamy?
Zapytał, a nie wydał polecenie.
- Tak panie
Powiedział zwierzaczek wstając.
Faktycznie nie najlepiej byłoby przesiadywać na dworze tyle czasu.
Szczególnie, że nie było za ciepło.
Kahan też wstał spojrzał na Pana, skłonił się i pierwszy poszedł do rezydencji.
Mężczyzna spojrzał na dzieciaka.
- Zadowolony?
- Tak panie
Odrzekł.
- Jutro też będę mógł panie wyjść?
Pyta, zależy mu.
- Hmm… Nie wiem, zobaczy się, w jakim stanie będziesz jutro…
- To znaczy panie?
Powoli drzewa się przerzedzały.
Teraz widział jak daleko zaszedł.
- Chcę coś zrobić z tobą, teraz wieczorem lub jutro rano…
Zwierzątko to przeczuwało. A jednak nie narzekał. Dziś było bardzo przyjemnie. Może przyzwyczai się do tego mężczyzny?
- Dobrze panie.
Zgodził się niezwykle szybko.
- Wolałbym jednak panie wieczór...
Uśmiechnął się lekko do niego i poczochrał po włosach.
- Dobrze… A teraz wracajmy coś zjeść…
- Oczywiście panie
Potraktował to, jako nagrodę.
Wychodzili już z drzew na w miarę otwarty teren.
Zaczęli wchodzić do posiadłości, która była ogromna, zaczynała się od dużego holu gdzie wisiało dużo portretów.
Na jednym z nich był widoczny młody chłopiec siedzący na krześle, wyglądał na jakieś 16 lat, a obok niego stał młodszy chłopak, chudszy i biedniej ubrany, który patrzył się na osobę siedzącą na krześle.
Ten właśnie najbardziej przykuł wzrok zwierzaczka.
- Kto jest na tym obrazie panie?
Pyta z ciekawością.
Malarz, który uchwycił obu chłopców miał talent.
Zatrzymał się i spojrzał na ten obraz, na który patrzył chłopak.
- Ja i Kahan…
Po czym znowu się odwrócił i zaczął iść dalej skręcając następnie w lewy korytarz.
Pobiegł za swoim panem, mając w pamięci ten obraz.
- To było wiele lat temu, prawda panie?

Rozdział 23

13 września 2009

Tak jak obiecałem ostatni rozdział przed przerwą.
Zapraszam do czytania i komentowania.

***************************************************

Popchał go do przodu, tak, że dzieciak wylądował do niego tyłem, a Pan miał widok na jego wejście.
- Muszę coś zobaczyć… Nie hałasuj…
Powoli palcem przejechał po wejściu.
Zwierzątko zgryzło mocno zęby, a jednak z jego ust wydał się cichutki jęk bólu.
Nawet taka delikatna ingerencja sprawiała,że igiełki bólu mocno go przenikały.
Oparł się rękami o ziemię, aby nie leżeć na ziemi.
- Spokojnie… Wiem, że boli… Ale wytrzymaj…. I się rozluźnij…
Powoli koniuszek palca zagłębił się w nim,ale nie ruszał nim, tylko sprawdzał, w jakim stanie jest dzieciak.
Zdziwiła go wypowiedź pana.
Zwierzątko starało się rozluźnić dla własnego dobra, niewiele jednak było z tych planów.
- Tak panie.
Gryzione usta ledwo zatrzymały kolejny jęk.
Głaskał go po kości ogonowej.
- Już skończyłem… możesz teraz z nim trochę posiedzieć, albo wrócić ze mną do posiadłości…
- Jeśli mogę panie to wolałbym zostać na dworze.
Powiedział dość zdecydowanie.
- To się ubierz i z nim posiedź… Przyjdę tu później i nie uciekaj, bo nie masz, dokąd…
Zwierzątko się uśmiechnęło nawet.
- Dobrze panie
Przez jego głowę przebiegła już genialna myśl.
- Czy mogę o coś zapytać panie? - Ostatnie dodał po chwili.
Spojrzał na niego.
- Tak, zawsze możesz pytać, ale nie zawsze ci odpowiem…
- Psy tutaj za chwile nie przybiegną, prawda?
Pyta.
- Może… Nie wiem, a nawet to daj im się obwąchać, masz na sobie mój zapach, więc nic ci nie zrobią, tylko nie machaj na nie dłonią lub jakiś przedmiotem… Bo mogą się na ciebie rzucić…
Zwierzak skinął głową, iż rozumie.
Spojrzał jeszcze raz na pana i poczuł jakieś dziwne ciepło w sercu.
Nie roztrząsał jednak tego teraz.
- Przykryj go czymś, żeby nie zmarzł…
Sam skierował się do budynku, zmienić ubrania.
Ubrał się w swoje ubrania oprócz bluzy.
Położył ją na ziemi i położył na niej, Kahana aby nie zmarzł.
Wiosenne wieczory faktycznie nie były zbyt ciepłe.
Sięgnął po sweter chłopaka i otulił go nim na wierzchu.
Obserwował jeszcze przez chwilę idącego pana, zastanawiając się, dlaczego nie czuje do niego teraz nienawiści. Czuł lekki ból, gdy znów wszedł na drzewa.
Mimo zmęczenia chciał trochę poszaleć żeby się rozprostować.
Spacerował sobie coraz dalej nie myśląc o granicach.
On tak po prostu miał.
Obdarł sobie lekko ramię gdy zachwiał się na jednym drzewie, jednak nie zwrócił na to uwagi.
Kahan po jakimś czasie się obudził, ubrał i zaczął szukać kogoś w pobliżu,zauważył oddalającą się sylwetkę chłopaka, ruszył powoli za nim, mając nadzieję, że nic się nie stanie.
Stał na dzikiej czereśni.
Zrywał sobie znad głowy owoce i z przyjemnością zjadał.
Musiała to być jakaś wczesna odmiana jeszcze kwaśnawa.
- Dobre?
Zapytał Kahan patrząc na niego.
Nie wyglądał źle, jakoś tak normalnie jakby się przed chwilą nic nie stało.
- No, pyszne
Mówi oblizując się
Zwierzaczek też postanowił udawać, że nie robili nic wcześniej.
- Chcesz kilka?
- Tak poproszę… Lubisz tak się wspinać?
- Trenowałem gimnastykę do 12 roku życia.
Mówi i podciąga się na gałęzi zrywając kilka kiści ładniejszych owoców.
Wie że wzięcie tu Kahana jest chybionym pomysłem więc schodzi z drzewa.
- Aha… To fajnie… A jak jesteś tam na górze widziałeś gdzieś wodę?
- Wodę?
Zwierzak pyta zdziwiony.
Siada pod drzewem na mchu i pokazuje miejsce koło siebie.
Usiadł koło niego lekko się uśmiechając, uśmiech ukrył grymas na jego twarzy.
- Tak, wodę…
Zwierzak chwile analizuje.
- Na południe widziałem. A o co chodzi?
Uśmiechnął się lekko.
- Uwielbiam wodę… Pan mnie kiedyś tam zabierał…
Urwał, już nic nie mówił, nie powinien tego mówić.
Zwierzak na chwilę zamarł. Ale dlaczego kiedyś?
Bał się jednak dopytać, to było oczywiste, że cokolwiek powie zostanie przeciw niemu.
- Lubisz pływać?
Pyta, więc neutralnie.
- Nie… Nie umiem pływać… Lubię oglądać morze… I zachody oraz wschody… A ty?
- Pływać. Nie lubię siedzieć w miejscu
Zwierzątko uśmiecha się delikatnie.
- Więc to morze?
- Tak… A my jesteśmy na wyspie…
Powiedział patrząc w niebo.
Zwierzątko niemal przegryzło sobie usta.
- Duża ta wyspa jest?
Zwierzątko tylko się modliło, aby byli tu jacyś inni ludzie. Wymknąć się, nasłać na pana policję i wrócić nastudia. Marzenie.
- Trochę… Ale nie mów Panu, że ci powiedziałem… I się nie wygadaj… Bo on otym zwierzakom nie mówi…
- Możesz na mnie liczyć - Odpowiada zwierzak. - Nie powiem nic... Tylko, dlaczego mi to mówisz? Przecież nie masz z tego żadnych korzyści...
- Korzyści?
Spojrzał na niego.
- Nie rozumiem cię…
- No... - Zwierzątko wykręcało sobie nerwowo palce - Na mówieniu takich rzeczy możesz tylko stracić. Bo gdyby Pan to usłyszał.
- Ale powiedziałeś, że mu nie powiesz!
Jego oczy się zmienił, miały coś w sobie ze strachu.
Złapał go za rękę.
- Kahan nie powiem, nigdy nie powiem. Obiecałem przecież. Chodzi mi o to, że on w każdej chwili może tu przyjść, prawda?

Rozdział 22

29 sierpnia 2009

- Nie płacz…
Kahan powoli zaczął się ruszać.
Słyszał, co robi Kahan, lecz miał zaciśnięte mocno oczy.
Przytulał się do swojego pana i płakał.
Tyle razy przez tego człowieka cierpiał, a jednak powoli uspokajał się w jego ramionach.
To było dziwne uczucie, słyszał głośno bijące serce.
Swoje czy Pana?
Kahan przyspieszył cicho pojękując.
Mężczyzna głaskał go po boku dłonią, ale nic nie mówił rozkoszował się chwilą.
Powoli uspokajał się, czuł się przez te krótkie chwile bezpieczny.
Jego uścisk malał, a jedna cały czas zwierzątko się tuliło.
Pocałował go w czubek głowy.
- Już dobrze…
Druga dłoń Pana błądziła po plecach Kahana, który nie marnował czasu.
- Tak panie
Wyszeptał w miarę spokojnie.
Język lekko bolał od gryzienia, wszystko go teraz bolało, ale nie chciał odchodzić od pana.
Uśmiechał się w myśli na tą ironię losu.
Po jakiś 2 minutach Kahan doszedł z głośniejszym jękiem.
Wstał i znowu usiadł, ale tym razem przodem do niego.
- Pocałuj go…
Wyszeptał dzieciakowi mężczyzna do ucha.
Kahan patrzył na niego zamglonymi z podniecenia oczami.
Zwierzątko czuło się bardzo dobrze w ramionach pana, pomyślał jednak, że rozkaz jest zbyt słodki by się sprzeciwić.
Uśmiechnął się kącikami ust i pocałował leniwie Kahana.
Lekko spierzchnięte usta chłopaka uchyliły się tak, że zwierzątko bez przeszkód mogło wsunąć się w nie.
Wie,że jest obserwowany przez pana, przez sekundy zastanawia się jak smakują usta pana.
- Usiądź między nami plecami do mnie…
Kahan też leniwie odwzajemniał pocałunki, przez chwilę przestał się ruszać.
Zwierzątko nie przerywając słodkiego aktu zmienia swoją pozycję na taką jak chce pan.
Myśli o tym, co będzie.
Dłonią złączył ich członki i zaczął poruszać na nich dłonią, Kahan też się zaczął ruszać, ale tak, że ich usta wciąż były połączone w pocałunku.
Pocałunek robi się coraz bardziej namiętny, zwierzątku to się podobało do tego stopnia, że objął Kahana.
Dłoń podniecała go i osiągnięcie z Kahanem orgazmu w taki sposób wydawało mu się idealne.
Podziękował panu w myślach i delikatnie poruszył biodrami, aby jeszcze bardziej być blisko chłopaka.
Uśmiechnął się lekko widząc jego zachowanie, stwierdził, że skoro jest dzień dobroci dla zwierząt nie przerwie im tego.
Kahan też przyspieszył, czując, że zaraz znowu dojdzie.
- Ja … Zaraz… Panie…
Cienka nić śliny łącząca usta Kahana i zwierzaczka na chwilę pękła.
Zwierzątko pierwszy raz od wielu dni odczuwało czystą przyjemność i czekało tylko na to co powie pan.
Gładził Kahana po plecach tak aby pan nie widział zbytnio.
Był już niedaleki finiszu.
Przyspieszył ruchy na ich członkach, ale też zwalniał drażniąc ich tym samym.
- Kahan nie ociągaj się…
Kahan posłusznie przyspieszył, chciał dojść, ale wiedział, że nie dozna spokoju, do póki Pan nie zostanie zaspokojony.
Zwierzątko delikatnie plami rękę pana z westchnieniem dochodząc całując Kahana znowu.
Kahan też doszedł zaciskając się na męskości Pana, poruszał się tak, aż nie usłyszał westchnienia i czegoś w sobie,kiedy to poczuł opadł na dzieciaka zmęczony.
Zwierzątko czule pocałował Kahana.
W końcu tamten musiał być zmęczony.
Zwierzaczek pierwszy raz czuł się tak cudownie, lekko.
Taki pozbawiony problemów.
- Możecie zejść ze mnie…
Pytanie, a może prośba trudno było stwierdzić, Kahan się szybko podniósł i tak szybko położył się na trawie obok nich.
Było widać,że się zmęczył.
- Kahan, nie śpij…
-Przepraszam Panie…
Jednak zamknął oczy, a po chwili już spał.
- Kahan! Eh…Możesz się ubrać, bo się przeziębisz… Ale zanim co…

Rozdział 21

19 sierpnia 2009


Dziękujemy za miłe komentarze :)

****************************************
Kahan się zniżył i zaczął bawić się członkiem mężczyzny, nie przejmując się otoczeniem.
Zwierzątko obserwowało ich.
Podziwiał opanowanie, Kahana i starał się nie myśleć, że i on kiedyś będzie musiał coś takiego zrobić.
Siedział bardzo spokojnie na lekko już spróchniałej gałęzi sosny.
Zapach igieł przypominał mu o domu, a on był prawie niezauważalny.
Mężczyzna jednak wzrokiem go szukał, kiedy go znalazł lekko się uśmiechnął, jednak się teraz skupiał na tym, co dzieciak koło niego wyczynia.
- Wystarczy…. Rozbierz się…
Kahan szybko go posłuchał zaczął się rozbierać, a oczom chłopaka, który siedział na drzewie ukazało się ciałko chłopaka.
Było pełne blizn zwłaszcza na plecach, ale dobrze wygojone.
Ruchem ręki zawołał swojego 2 zwierzaczka.
Obawiał się, że nie bez ceny wolno mu będzie przebywać tu, te obawy się ziściły.
Bał się, ale na razie nie musiał robić nic złego, prawda?
Wstał powoli z gałęzi. Nie za szybko ani nie za wolno znalazł się koło nich.
Co dziwne nawet nie pamiętał którędy szedł.
Zwierzątko usiadło kilka metrów od nich,nie patrząc teraz na tą scenę.
- Rozbierz się… Zrobimy to dzisiaj razem…
Usiadł pod drzewem, plecami opierał się o pień i czekał na dzieciaka.
Kahan stał, a po chwili siedział z opuszczoną głową nic nie mówiąc.
Spuścił niżej głowę, tak jakby interesowała go najbardziej trawa. Nie był w stanie tego zrobić.
- Nie panie...
Sprzeciwił się.
Kahan spojrzał na niego i od razu wstał i podszedł do niego.
- Proszę…Zrób to…
Wyszeptał cicho proszącym głosem, może i sam miał dość, ale wiedział co musi zrobić i wiedział czemu nie można się sprzeciwiać.
Zwierzątko znów zrobi to tylko dla Kahana.
Obawia się że oberwie się chłopaczkowi zamiast jemu.
Po chwili wahania kolejne warstwy ubrania zsuwają się z niego.
Jeszcze niedawno przeżył gwałt, to będzie jeszcze bardziej boleć!
Łapie wzrok Kahana i nienawidzi swojego pana. Tak bezinteresownie.
Kahan usiadł, a raczej nabił się na członka Pana cicho krzycząc i opuszczając głowę do przodu, dzieciak mógł zobaczyć łzy na jego policzku.
Mężczyzna delikatnie jeździł dłońmi po jego kroczu.
- Powoli nabij się na niego… Twarzą do nas…
Wydał polecenie.
Pan mógł zobaczyć gwałtowne zaciśnięcie się pięści zwierzątka.
Ten podszedł jednak grzecznie chcąc oszczędzić cierpień Kahanowi.
Przodem do nich, patrząc niemal w oczy panu nasunął się na sam czubek Kahana.
Ogarnął go paraliżujący strach i ból.
Zagryzł boleśnie język czując już teraz tak mocne rozrywanie.
Źrenice zwierzątka rozszerzyły się.
Kahan go zatrzymał, dysząc głośno.
- Poczekaj...
To było dla niego za dużo, ale powoli się przyzwyczajał, mężczyzna w tym czasie bawił się członkiem chłopaka, czekając, aż Kahan się przyzwyczai.
On sam nie umiał się przyzwyczaić.
Z pomiędzy jego pośladków wypłynęła stróżka krwi.
Jego wnętrze nie zdążyło się zagoić.
Zwierzątko patrzyło cały czas upokorzone w oczy pana. Bał się nawet ruszyć.
- Zaraz przestanie…
Wyszeptał, jednak po jakimś czasie dodał.
- Możesz wstać, ale masz tu siedzieć…
To, co zrobił miało coś na celu, od początku nie chciał tego z nim robić.
Zwierzątko po raz pierwszy popatrzyło na niego z taką wdzięcznością.
Powoli wstał i usiadł koło nich na trawie.
Dopiero teraz z ściśniętego z przerażenia gardła można było usłyszeć cichy szloch.
To było dla niego zbyt dużo, bardzo źle zwierzaczek czuł się z tym, że pan był dla niego w tej chwili taki dobry.
Na soczystej trawie pojawia się niewielka plamka krwi.
Niewiele myśli teraz o bólu.
Był na wyciągnięciu jego ręki, więc go do siebie przyciągnął i objął dając możliwość wtulenia się w niego, oczywiście, jako jedyny miał ubrania, które wchłaniały łzy dzieciaka.
- Nie płacz…

Rozdział 20

13 sierpnia 2009


- Swoim zachowanie… Teraz jest na pewno szczęśliwy… Co prawda inaczej niż myślisz, ale jest…
- Dlaczego panie? I jakie było jego zachowanie...?
W jego sercu zapaliła się iskierka.
- Był podobny do ciebie, ale się tak szybko nie łamał… Jednak, jak się łamał trwało to jakieś 2 do 3 tygodni i znowu się nie dawał… Niestety miał pecha, w pewnym momencie… Nie wytrzymałem i tak się skończyło…
Obrócił się od niego, żeby dzieciak nie widział jego twarzy.
- U...Umarł?
Był przerażony. A nadzieja zgasła.
Nie mógł uwierzyć, że pan go zabił...
Na początku się nie odezwał, dopiero po chwili mu odpowiedział.
- Tak… Mały wypadek przy pracy…
W jego głosie było coś dziwnego.
- Ale od tej pory mi się to nie zdarzyło… I już nie zdarzy…
Jeżeli chłopak miał dobrą pamięć, to na pewno sobie przypomniał moment, kiedy nagle jego Pan wyszedł wściekły, ale się na nim nie wyżywał.
Spojrzał na mężczyznę, chciałby mu wierzyć.
Westchnął i popatrzył na pana.
- Mam nadzieję panie. Czy moglibyśmy wyjść na dwór?
Nie chce myśleć o nieżyjącym chłopaku PODOBNYM do niego.
Jak można zabić chłopaka... I co skrywa Kahan?
- Tak… Ale jeżeli zauważę, że chcesz uciec nie będę tak miły i nakażę psom, żeby cię goniły… A i jeszcze jedna rzecz…
Podał mu przepaskę na oczy.
- Załóż ją.
Podszedł do mężczyzny i założył ją na oczy. Od razu wszystko stało się idealnie czarne. Nie mając innego wyboru złapał się za rękę pana.
- Mogę tak panie?
Pyta grzecznie. Wolałby nie wychodzić stąd po omacku.
Wziął go na ręce i wyprowadził, po 10 minutach znaleźli się na placu, który widział dzieciak z okna.
Postawił goi ściągnął opaskę.
- Już…
- Dziękuje panie...
Na jego twarzy od razu wykwitł uśmiech.
Ani razu nie widoczny od jego przywiezienia tutaj.
Poczuł się tak błogo na świeżym powietrzu.
- Mogę panie iść pod te drzewa?
- Tak…
Zaczął iść za nim, spokojnie jakoś też się cieszył z jego radości.
Podbiegł do wielkich drzew i zaczął się z radosnym śmiechem wspinać na nie.
Zapomniał się, że jest tu pan.
Usiadł na samym czubku, na wielkiej gałęzi i zaczął machać nogami.
Widać stąd nawet ogrodzenie.
- Chyba zacznę cię nazywać małpką…
Stwierdził opierając się o pień drzewa.
- Jeśli chcesz panie.
Staje na wielkim konarze i skacze na inne drzewo znów huśtając się.
Podoba mu się świeże powietrze tu, niemal jak na wsi, wysokie drzewa i zieleń.
Lekko się uśmiechnął, kiedy na plac wszedł Kahan.
Spojrzał na niego, a ten od razu spuścił głowę.
Machnął na niego ręką, żeby podszedł.
Nie zwracał uwagi na dzieciaka, który skakał po drzewach.
Teraz liczył się tylko Kahan, którego zaczął całować.
Chłopak zadowolony nie zwraca uwagi na Pana i Kahana.
Mogłoby ich w ogóle nie być.
Idzie do drzewach coraz dalej, czasem ledwie się trzymając.
Czasem siada na chwilę na jakimś konarze.
Tak naprawdę mógłby dać się zgwałcić żeby móc tu spędzać czas.
Kiedy skończyli, Kahan wtulił się w swojego Pana.
- Panie… Już czas…
Pogłaskał go spokojnie i delikatnie.
- Dobrze… Wiesz, co masz robić…
- Tak…

Rozdział 19

09 sierpnia 2009


Od razu puszcza wodę. Jest taki smutny...
Odsunął się kawałek od niego, kiedy on się mył, ktoś przyszedł po wiadro dając nowe i wymieniając jedzenie z miskami.
Mężczyzna stał i go obserwował, wiedział już, co mu sprawia więcej bólu niż gwałt czy bicie.
Zdradził się sam i wiedział to.
Zrobił sobie fałszywą nadzieję.
Na jego twarzy wciąż płynął łzy, kiedy myje się i pozwala wodzie zmywać potz ciała.
Po chwili wychodzi i otula się kocem, odruchowo.
Patrzy na niego jakby zrobił mu wielką krzywdę.
- Nie patrz tak na mnie, bo ja ci nic nie zrobiłem, tylko ty sam… Nie trzeba było tak protestować z tym jednym słowem…
- To jedno słowo zaprzecza moim pragnieniom powrotu do domu, panie
Mówi cicho i spokojnie.
Załamany.
- Chyba nie chcesz zranić swojej rodziny jeszcze bardziej? Najpierw zaginięcie, następnie śmierć, potem powrót? A oni już sobie poukładali życie bez ciebie.
Już nic nie wie, wszystko się mu miesza. Choć słowa mężczyzny wydaja się sensowne, nie chce w nie wierzyć.
- Minęło dopiero kilka... Jakiś czas panie
Ku przerażeniu chłopaka nie wie ile tu jest. Dni zlewają mu się w jedną taśmę pełną upokorzenia i bólu.
- Dla nich już nie żyjesz, tydzień temu odbył się twój pogrzeb, pogódź się z tym… A będzie ci się o wiele lepiej żyło… Tak jak Kahanowi…
Dodał nie wiedząc, czemu.
- Nie chce żyć lepiej... Za taką cenę.
Dodaje po chwili.
- Pozwól mi panie wyjść na dwór.
- Hmm…Pozwolę, ale jutro… Wieczorem, jak zobaczę, że jednak czegoś się nauczyłeś… Cenę?Cena jest ta sama, wszystko zależy od ciebie…
- Cena mojej dumy nie zależy ode mnie panie.
Mówi znów smutno.
- Panie... A co z Kahanem?
-Prawdopodobnie jeszcze się nie obudził… A co spodobał ci się, że tak się oniego martwisz?
- Martwię się o niego panie.
To nie było pożądanie.
- To domyśl się, co się stało…
Oparł się ostół.
- Co o nim myślisz?
- Myślę, że jest w porządku panie.
Mówi dyplomatycznie.
Zbyt szybko przyszło na zamianę w jego zachowaniu, aby chłopak był szczery.
- Hmm…Odpocznij i coś zjedz, rano przyjdę zobaczyć jak się czujesz…
Wyszedł,zamykając pomieszczenie na klucz.
Był cichy i spokojny. Nadal było mu nieswojo po tym wszystkim.
Znów spał i znów płakał.
Tylko obietnica jutrzejszego wyjścia trzymała go przy zmysłach.
Jedzenie było lepsze niż wczoraj, ale nie zjadł wiele.
W większości znów spał i marzył o domu.
Nie mógł uwierzyć, że go juz nie ma.
Chłopak przespał ranek i południe, kiedy zbliżał się wieczór mężczyzna wszedł do środka, spojrzał na dzieciaka.
- Śpisz?
Zapytał cicho, podchodząc do niego.
W ręku trzymał jakieś ubrania.
Otworzył oczy. Zawitały w nich jakieś ogniki, kiedy zrozumiał, że będzie mógł wyjść na dwór.
- Nie panie...
- To dobrze,w takim razie wstań i się ubierz…
Podał mu rzeczy i czekał, aż ten je założy, jak tak czekał spojrzał przez okno.
- Mam nadzieję,że lubisz psy.
- Jeżeli nie gryzą to tak panie.
Ubiera się szybko, czuje wygodę w tych ubraniach.
Czeka, gdy będzie mógł wyjść.
- A jak gryzą? I lubią czasem się zabawić?
- W takim wypadku nie lubię panie.
Dobija go mówienie w ten sposób. Niby, dlaczego tak musi...
- Jest ich dużo panie?
- Cała masa…Prowadzę hodowlę… Widziałeś, jakich piesków… Jednym z nich jest Kahan…
Zażartował.
To było żartem mężczyzny dla mężczyzny, dla niego już nie.
Czyż sam nie był zwierzakiem?
Nie zgromił go wzrokiem jedynie, dlatego że chciał wyjść na dwór.
Może, dlatego nie odszczekał nic.
- Duża jest ta hodowla panie?
- Mam 4normalne pieski chyba już je widziałeś i 8 tego typu jak Kahana…
Nie powiedział mu czy on jest już wliczony w tą 8 czy nie.
- A ja się w tą ósemkę zaliczam panie?
Gdyby miał siedmiu konkurentów to żyć nie umierać. Wystarczyłoby wyjść stąd i zniechęcić pana.
- Nie, nie zaliczasz się do nich… A wiesz, czemu?
Spojrzał na niego, jakoś łagodnie.
- Nie panie.
Chłopak znów był ciekaw.
- Ponieważ ciebie dopiero na niego tresuje…
- I idzie to w dobrym kierunku panie?
Oj... Po tej wypowiedzi pana ma zamiar zmienić swoje plany.
Skoro już pewnie i tak nie może wrócić.
- Trochę,powoli, ale idzie… Tylko wiesz to nie jest tak, że nie pozwalając mi na coś i buntując się, krzywdzisz tylko siebie i innych, ale nie mnie… Więc dla własnego dobra, lepiej bądź grzeczny… Może kiedyś popytaj się Kahana jak to z tym byciem posłusznym kiedyś wyglądało nie tylko u niego, ale i tak wszystkich złamałem…Nie ważne ile się opierali, każdego można złamać… Kahan się o tym przekonał najlepiej…
Mówił spokojnie, tak jak by to było coś normalnego.
- Lubię być pierwszy panie...
Mówi zdawkowo. Słowa mężczyzny znów go zastanowiły.
On mówił o tym wszystkim jak o jakiejś grze w szachy... Gdzie można przegrać partie, ale nie mecz.
- Wiesz, raz miałem podobnego zwierzaka do ciebie… Ale już jest wolny…
Lekki uśmiech, nie można było jednak stwierdzić czy to uśmiech radości czy ze złości,a może obojętności.
Te słowa od razu przykuły uwagę chłopaka.
- Wolny panie? Czym sobie zasłużył?
Obserwuje twarz pana.
Do póki rozmowa jest ciekawa i interesująca niech będzie, że tak go tytułuje.

Rozdział 18

04 sierpnia 2009


- Oszalałeś?
Próbuje się szarpnąć. Rurka, mimo iż jest miękka podrażnia go.
Nie uspokajał go, wyjął znowu coś z pod stołu.
- Nie wiesz,zrobię ci niespodziankę…
Nasmarował jego wejście jakimś kremem i coś jeszcze.
Następnie wyjął szybko rurkę, a na jej miejsce włożył korek analny, średnich rozmiarów.
- Już,jestem ciekaw ile wytrzymasz…
Spojrzał na zegarek.
- Już tak późno, muszę iść zająć się Kahanem, a ty tu sobie siedź…
Wyszedł z pomieszczenia.
To było okropne uczucie.
Chłopak czuje jakby coś rozrywało go, chciałby się pozbyć tej wody, tak jakby to był jakiś przeciwnik... I nie może.
Czuje niemal ból nie mówiąc już o dyskomforcie.
Korek zbyt mocno trzyma, aby mógł pozbyć się jej. Szlocha dość szybko.
Mężczyzna wie jak go łamać.
Przez pierwsze dziesięć minut nic się nie dzieje, po 10 minutach psy zaczęły szczekać, ale szybko przestały.
Mężczyzna siedział w fotelu i oglądał walkę chłopaka z samym sobą, za to Kahan leżał w koncie skulony i zapłakany, zasnął szybko po gwałcie wykonanym przez swojego pana.
Nie zwraca uwagi na psy, jego uwagę zaprząta woda.
To już zbyt długo, jęczy cicho, ktoś kiedyś mu powiedział, że robi to słodko.
Pierwszy raz chce, aby mężczyzna wrócił, bo to zaczyna być denerwujące.
Po następnych 5 minutach mężczyzna zszedł do niego, a po kolejnych 5 stał w drzwiach.
- Ale widok,może powinienem jeszcze dolać trochę wody…
- Nie... Panie
Dodaje zakrapiając to kolejnymi łzami.
Nie wyobraża sobie jeszcze więcej wody. Chłopak czuje się pod presją, aby to zrobić.
-Obiecujesz, że zawsze będziesz do mnie mówił Panie, będziesz grzeczny i się będziesz mnie słuchał?
Wiedział, że dzieciak jest już jego.
Odwraca głowę. Jego warga drży. Nie może tego przysiąc. Tyle cierpiał, aby znów się poddać? Podporządkować?
- Nie, no to jeszcze litr…
Zaczął do niego podchodzić.
Chłopak zapłakał. Wciąż nie mógł w to uwierzyć. Ten dylemat.
Był już przy nim, naszykował pojemnik z wodą, gdzie był jeszcze litr wody i zaczął powoli bawić się korkiem lekko go wpychając i wyciągając.
- Ale siedzi, wciągnąłeś go maksymalnie…
Tego już nie wytrzymał. Tak chciał, aby to się skończyło...
Będzie się nienawidził do końca życia, bo z ust zwierzaczka, już nieczłowieka wyszły słowa:
- Ob...Obiec...Obiecuje Panie…
Przestał go tam drażnić, odpiła mu ręce i nogi, wiedząc, że dzieciak nie ma siły, żeby się ruszać wziął go na ręce i zaniósł nad wiadrem, kazał mu kucnąć nad nim, a kiedy to zrobił powoli wyjął zatyczkę, która tamowała wodę i zawartość dzieciaka, po chwili wszystko z niego się wylało, mężczyzna trzymał go za ręce lekko uniesione do góry, żeby nie spadł z wiadra, lub, żeby nie zaczął kombinować.
Uścisk nie był mocny, ale nie pozwalał mu się i tak ruszyć.
Nadal płakał. Choć wylewające się wszystko z niego niosło ulgę, nie mógłsobie wybaczyć tego, że znów się złamał.
Bolało go najbardziej serce, gdy patrzył w tę znienawidzoną twarz.
Gdyby mógł schowałby twarz w jego ramieniu, bał się powtórki z rozrywki.
- No już…
Pogłaskał go po głowie.
- Grzeczny chłopiec... A teraz cię umyjemy, no chodź…
Od razu puszcza wodę. Jest taki smutny...
Odsunął się kawałek od niego, kiedy on się mył, ktoś przyszedł po wiadro dając nowe i wymieniając jedzenie z miskami.
Mężczyzna stał i go obserwował, wiedział już, co mu sprawia więcej bólu niż gwałt czy bicie.
Zdradził się sam i wiedział to.
Zrobił sobie fałszywą nadzieję.
Na jego twarzy wciąż płynął łzy, kiedy myje się i pozwala wodzie zmywać potz ciała.
Po chwili wychodzi i otula się kocem, odruchowo.
Patrzy na niego jakby zrobił mu wielką krzywdę.
- Nie patrz tak na mnie, bo ja ci nic nie zrobiłem, tylko ty sam… Nie trzeba było takprotestować z tym jednym słowem…
- To jedno słowo zaprzecza moim pragnieniom powrotu do domu, panie.
Mówi cicho i spokojnie.
Załamany.
- Chyba nie chcesz zranić swojej rodziny jeszcze bardziej? Najpierw zaginięcie, następnie śmierć, potem powrót? A oni już sobie poukładali życie bez ciebie.
Już nic nie wie, wszystko się mu miesza. Choć słowa mężczyzny wydaja się sensowne, nie chce w nie wierzyć.
- Minęło dopiero kilka... Jakiś czas panie
Ku przerażeniu chłopaka nie wie ile tu jest. Dni zlewają mu się w jedną taśmę pełną upokorzenia i bólu.
- Dla nich już nie żyjesz, tydzień temu odbył się twój pogrzeb, pogódź się z tym… A będzie ci się o wiele lepiej żyło… Tak jak Kahanowi…
Dodał nie wiedząc, czemu.
- Nie chce żyć lepiej... Za taką cenę.
Dodaje po chwili.
- Pozwól mi panie wyjść na dwór.
Czekał na niego, spokojnie i cierpliwie, jak by był inną osobą.
Staje bardzo niepewnie na nogach i podchodzi pod mini prysznic.