niedziela, 28 października 2012

Rozdział 51


Notka troszkę spóźniona dla tego macie o jedną stronę więcej :)

~~**~~**~~


- Hmm… czyżbyś się martwił? Nie martw się, nie został jeszcze sprzedany… I raczej szybko nie zostanie… Ale nie powiem ci dla czego tak jest, ani gdzie jest… jak chcesz się dowiedzieć idź do Serina i się go zapytaj…
- Teraz to nie najlepszy moment. Zapytam się go potem. A co do martwienia, no trochę z nim jednak przebywałem i jestem ciekaw czemu tak nagle...
Zamknąłem oczy, żeby nie zapaćkać ich szamponem.
- Nie pytaj mnie o to ja nie decyduje…
Kiedy spłukał wyszedł, wytarł się porządnie i się ubrał, usiadł na ubikacji i na niego czekał.
- Jestem ciekaw ile ze mną wytrzymasz…
- Na razie daje radę, choć pewnie mam taryfę ulgową?
Zgadłem wychodząc spod prysznica.
Dłuższy czas suszyłem i czesałem włosy.
- Na razie cię sprawdzam, co umiesz, co wiesz gdzie masz braki… Powoli, stopniowo, jednak dokładnie…
- Braków to mam chyba dużo
Miałem świadomość, że byłem raczej słaby w te klocki.
- Heh… Przynajmniej jesteś tego świadomy…  Tak, trochę tego jest, ale powoli to nadrobisz… I zobaczysz, ze jak się będziesz słuchał, wcale nie wyjdziesz na tym tak źle…
- Jeśli nie będzie to nic, z czym sobie rady nie dam... A idziemy na śniadanie?
Chciałem wiedzieć czy się mogę ubrać.
- Tak, ubierz się, ale bez bielizny… Musisz się przyzwyczajać…
Wstał i wyszedł z łazienki, czekał na niego na korytarzu.
Po chwili dołączyłem do niego.
- Dlaczego z Deivem mogłem nosić a z tobą nie?
- Bo ja mam takie zasady, a on nie… A dla czego ty jesteś taki niski, a ja nie?
Zapytał się, bo go zaczęły denerwować jego pytania.
- Bo ja jestem słodki a, ty nie.
Odciąłem się mu.
Zaśmiał się, jednak krótko bo byli już przy drzwiach jadalni.
- Justin, ja nie muszę być słodki, ale cieszę się, że tak o sobie myślisz…
Weszli do środka po jego słowach, Damian siedział na swoim miejscu, koło niego miał usiąść chłopak, a po jego prawej 3 w kolejności Son.
Damian radośnie przywitał ich zwłaszcza Sona.
Chyba za nim tęsknił, bo ciągłe się na niego patrzył.
Zastanawiałem się czy Damian nie kocha Sona, zachowywał się przy nim co najmniej dziwnie.
Z apetytem jadłem, bo na obiad miałem zjeść niewiele.
Ciągnąłem w międzyczasie jakąś nie zobowiązująca rozmowę z Damianem.
Aż ni stąd ni zowąd, zapytał się go, czy mu się Son podoba, ale szeptem, żeby go chłopak nie usłyszał.
Spojrzałem zdziwiony, bo nie myślałem o tym w takich kategoriach. No z wyglądu był niczego sobie, ale był tylko moim opiekunem.
- No przystojniak z niego jest, zauroczyłeś się w nim?
Odparłem też szeptem, Son nie mógł nas słyszeć.
Pokiwał przecząco głową, chociaż na jego policzkach pojawiły się lekkie rumieńce.
- Tylko tak pytam...
Odpowiedział, jedząc spokojnie.
Uśmiechnąłem się sam do siebie.
Czyli dobrze zgadywałem, spojrzałem ukradkiem na Sona, ale nie mogłem wyobrazić sobie go z Damianem jako normalnej pary na randce w parku.
Dziwnie było jeść śniadanie bez Deiva, ale życie tu coraz bardziej mnie zaskakiwało.
Son znowu nie zwracał na nich w ogóle uwagi, miał gdzieś o czym gadają.
Jadł, a kiedy skończył dopił sok, chociaż Justin jeszcze nie skończył musiał też wstać i pójść za nim, jak przechodził po głowie, delikatnie poczochrał Damiana i bez słowa wyszedł z jadalni.
Nie spodobało mi się, że nie mogę nawet dokończyć jeść, ale co mogłem zrobić?
Publiczna awantura w grę nie wchodziła.
- Teraz robię coś z tobą czy mam czas wolny?
- Teraz masz czas wolny, jednak o 13 masz być w pokoju, Damian cię nauczy paru technik, po tym o 14 obiad i lekcje…
Spojrzałem na zegar widzący nieopodal. To oznaczało, że mam dość chwilę wolno.
- To ja lecę…
Wyszedłem na zewnątrz, położyłem się wygodnie w słońcu i odpoczywałem.
 Na szczęście wyczucie mnie nie myliło, zebrałem się do środka odpowiednio i chwilę przed 13 byłem w pokoju.
Czekał już na niego Damian z kiścią bananów, widząc go uśmiechnął się radośnie.
- Hey…
- Hej, chyba się nie spóźniłem?
Zapytałem, no w końcu przed czasem chyba było?
- Nie… lubisz banany?
Zapytał pokazując mu je, obrał jednego z nich, ale nie jadł czekał, aż Justin usiądzie koło niego.
- To jakiś podtekst? Jako owoce to tak, owszem lubię.
Podejrzewając, że lepiej nam będzie blisko, usiadłem.
- Na nich będziemy się uczyć… To dobrze że lubisz, w końcu je później zjemy…
Dał mu jednego banana i kazał obrać.
Musiałem przyznać, że wybrał najbardziej sugestywny owoc.
Uśmiechnąłem się trochę głupio i obrałem.
- I co teraz?
- Teraz lekko włóż go do ust i zacznij lizać, i delikatnie podgryzać, ale tak, żeby czubek banana ci się nie złamał.
- Na jakiej wysokości mam podgryzać?
Zapytałem nie wiedząc za bardzo, a skoro miałem się czegoś nauczyć.
- Zależy ile włożysz… Wyobraź sobie ze to członek, jeśli włożysz czubek do ust, tam masz więzadełko i jest ono bardzo delikatne, więc nie możesz za mocno… Ale niżej już owszem…
Wypróbowałem na bananie, ostrożnie wykonując instrukcje i pilnując, żeby nie gryźć zbyt mocno ani zbyt lekko.
- Jak tak lekko pogryziesz, spróbuj włożyć głębiej i zacząć lizać językiem od dołu.
Zagłębiłem w usta banana bardziej.
To było też dobre ćwiczenie na wywabienie odruchu wymiotnego.
Początkowo problem sprawiało mi ruszanie jeszcze językiem, ale nie było tak źle.
- Może nie wsadzaj, aż tak dużo… Może spróbuj mniej, a dokładniej…
Zaproponował.
Kiwnąłem głową.
Skoro on się na tym znał, to czemu miałem go nie słuchać.
 Zresztą Damiana lubiłem i ta lekcja była nawet śmieszna.
- Dobrze ci idzie, pomyśl od czasu do czasu o lekkim ugryzieniu, albo o tym, żeby przełyk rozluźnić, bo to jest najważniejsze…
Wyciągnąłem tego banana z ust.
- I to wszystko na raz mam robić?
- Tak… Ale musisz się nauczyć, żeby mieć rozluźniony przełyk, jak to zrobisz to reszta to pikuś…
- Myślę, że jak poćwiczę to mi to wyjdzie.
Uśmiechnąłem się i zjadłem trochę zmaltretowany już owoc.
Do niczego się nie nadawał.
- Dla tego dobrze ćwiczyć na owocach…  Mi tak było najłatwiej, chodź ćwiczyłem kiedyś na czymś innym… Ale to jest jednak najlepsze…
- Och... Ale nie jesteś na mnie zły? No wiesz o to, że teraz Son jest moim opiekunem.
Nie chciałem niedomówień.
Zdziwiło go to pytanie.
- Nie w końcu to nie od ciebie zależy… Tylko od Serina, więc jak bym mógł być na ciebie zły?
Wzruszyłem ramionami.
- Zwyczajnie zapytałem, bo... A zresztą nieważne.
- nie, no pytaj… To, ze go lubię nie oznacza, że jestem zazdrosny, ciebie też lubię… I Deiva też lubię… Więc… O to ci chodziło? Nie kocham go… Jak chcesz to ci powiem teorię: kocham mojego pana i robię wszystko dla niego… Ale to czysta teoria, ale nie kiedyś mi się wydawało, ze go kocham, ale szybko mi uświadomił, ze tak nie jest…
- Mniej więcej o to mi chodziło. A my nie powinniśmy na obiad iść?
Chciałem znać prawdę i teraz mogłem sobie to lepiej poukładać.
- Za piętnaście minut jest, lepiej tu posiedźmy, bo Son nie lubi obijania… A może powiesz mi czy masz jakieś pytania, ale związane z…
Wskazał na banany i się uśmiechnął.
- Hym... A skąd wiesz, że no... Że zaraz dojdzie?
Zapytałem skoro czas na to był.
- Po jego oczach i czasem twarzy…  No i nie martw się, nie zawsze ma kamienny wyraz twarzy…
Zaśmiał się cicho przypominając sobie jego twarz.
- A kiedy nie ma?
Zapytałem, Damian był dobrą składnicą wiedzy.
- Kiedy... Niech ja pomyślę, jak ma dobry humor, wtedy dużo sie uśmiecha, albo jak ma jakiś niecny plan.
- Dobrze wiedzieć.
Zamyśliłem się, to zdarzało mi się ostatnio coraz częściej. Znaczy chyba że mądrzeje.
- Proszę, jak będziesz miał jeszcze jakieś pytania możesz pytać się bez jakiś przeszkód.
Wstali i skierował się do drzwi
- Idziemy?
Wróciłem do rzeczywistości ruszając w jego stronę
- Jasne, chyba już to 15 minut minęło.
Zaśmiał się cicho, sam też miał taką nadzieję.
Wyszli razem, ale widząc, że inni też zmierzają w tamtą stronę Damian się uspokoił.
- Ciekawe co dobrego dzisiaj będzie, bo jestem głodny…
- No w sumie już popołudnie, a jutro lekcje, masakra.
Westchnąłem, nieświadomie podążałem korytarzem, już bez zastanowienia.
- Później stwierdzisz, ze lekcje nie były takie złe…
Na obiad były kluseczki, roladka i czerwona kapusta.
- mniam…
- A co potem będzie gorzej?
Zapytałem nakładając sobie niewiele, zrezygnowałem nawet z mięsa, pamiętając o radzie Sona.
- Zależy, ale może ci tego po prostu brakować… O to mi chodziło.
- W sumie to logiczne, wszędzie dobrze gdzie nas nie ma.
Odgarnąłem włosy, zaczynały mnie denerwować bo wpadały mi na oczy.
Zauważył, że ciągle je odgarnia.
- jeśli nie zapuszczasz, mogę ci podciąć.
Stwierdził, w końcu mógł się na jeść, teraz Justin musiał się ograniczać.
Zastanowiłem się przez chwile.
- Nie, pomęczę się chwilę zanim przestaną być niesforne. Nie miałem nigdy długich włosów i ciekaw jestem czy będę fajnie wyglądać.
- Mogę ci dać opaskę albo wsuwki jakieś…. Jak będziesz chciał…
- Nie raczej nie, będę wyglądał jak dziewczynka
Dzióbałem obiad spokojnie, chcąc się najeść choćby nie całą porcją.
- lepiej zepnij, bo Son ci sam obetnie…
Odpowiedział cicho bo widział, że Son wszedł do Sali.
Rozglądnąłem się za powodem ściszenia głosu.
Zobaczyłem Sona, i przeszło mi przez głowę, że dobrze, iż wcześniej przyszliśmy zjeść.
Przynajmniej spieszyć się teraz nie musiałem.
- To jak się znów zobaczymy to wezmę.
- Ok…
Son podszedł do nich lekko się pochylił i wyszeptał do ucha Justina.
- Pamiętaj, masz zjeść mało, bo będziesz mieć kłopoty…
Wyprostował się i zajął swoje miejsce.
Spojrzałem na talerz.
Nie zjadłem wiele, ale odszedł mi nawet apetyt.
Uznałem, że wole nie ryzykować i napiłem się tylko.
 Skoro przyszedł Son, nie odzywałem się już do Damiana.
On zjadł normalnie, kiedy wstał nie czekał, po prostu Justin musiał wstać i puść za nim.
Kiedy obaj wyszli poszli do piwnicy.
- Dzisiaj, zabawimy się trochę inaczej… 
Weszli do pokoju, gdzie w koncie były kafelki i miejsce gdzie woda mogła ściekać.
Nie przypominał mu, że ma się rozebrać, to był test czy zapamiętał.
Wczorajsza lekcja była dość... Dosadna, zresztą taki sam miały początek zajęcia z Deivem, więc bez protestów rozebrałem się i dopiero wtedy rozglądnąłem się.
- Ile tu jest takich różnych pokoi?
- Trochę… Dzisiaj się zabawimy trochę inaczej, tak jak obiecałem, a tym dodatkiem będzie… woda…
Son nie wiedział czy już miał z nią odczynienia, czy też nie, ale też go to nic nie obchodziło.
- Wiele mi to nie mówi
Mruknąłem szczerze, znaczy kochanie się pod prysznicem, raczej nie wchodziło do pakietu lekcji z Sonem, więc wykluczałem to z swoich pomysłów.
- Jak szybko trawisz pokarm?
Pytanie zbiło mnie z tropu. Opanowałem zdziwiony wyraz twarzy.
- No... No ja nie wiem? Skąd takie pytanie?
- Bo nie wiem ile mam czekać, aż przetrawisz obiad…
Odpowiedział, ale nie skomentował jego wypowiedzi.
- Ok, zrobimy najpierw wstęp później resztę…
Usiadł w fotelu i czekał na niego, Az skapnie się co ma robić.
Niepewnie podszedłem do niego i uklęknąłem.
Rozpiąłem jego spodnie dłońmi, chyba o to chodziło?
Nie miałem innego pomysłu dla jego pozycji i ciszy jaka nastała.
Spoglądnąłem w górę szukając u niego znaku protestu, no chyba jednak zgadłem.
I zgadł, więc nie protestował, był ciekaw czego się nauczył.
Zastosowałem się do lekcji z Damianem, podgryzałem i przesuwałem językiem cierpliwie.
Nic nie mówił, ale było mu dobrze, Justin mógł to poznać bo lekko się uśmiechał, a głowę wyprostował, ba nawet lekko odchylił do tyłu.
Nie było w tym wiele filozofii, nie eksperymentowałem, bo nie miałem wyczucia aż takiego. Dziwnie przyjemne było patrzenie na zadowolonego Sona, widok był tak rzadki, że aż cieszył.
Po parunastu minutach doszedł mu w ustach.
- połknij…
Powiedział wiedział, że Justin jeszcze ma trochę z tym problemy, więc musiał go przyzwyczajać.
Cieszyłem się, że skończył bo zaczynały mnie usta boleć.
Zmusiłem się do przełknięcia, zamiast wyplucia mimo, że na to miałem ochotę.
Odsunąłem się od niego na odległość ręki na wypadek gdyby chciał wstać.
- Lepiej niż ostatnio?
- Tak, widać że się przykładasz a teraz podejdź tam…
Wskazał miejsce pokryte kafelkami i sam też tam podszedł wyjął metalowy wąż z plastikowo gumową końcówką.
- Uklęknij, pochyl się i wypnij….